To miała być ogniowa próba dla Moto Klubu Reszel, niestety nie wszystko poszło tak jak oczekiwano. Kolejna runda „strefy północnej” zakończyła się odwołaniem drugiej serii wyścigów ze względu na złe warunki na torze. Tym razem jednak nie zawinił człowiek, a raczej nieszczęśliwy splot pechowych zdarzeń.
Motocross w Reszlu istnieje kilkadziesiąt lat. Wszystko zaczęło się od Jana Nowickiego, który na początku lat 70-tych postanowił, aby w malutkim miasteczku na Warmii zainteresować młodych ludzi off roadem. Tak powstał tor, na którym z roku na rok pojawiało się coraz więcej riderów.
Zaczęto organizować zawody coraz wyższej rangi. Prawdziwy boom nastąpił w latach 90-tych, gdy zaczęli pojawiać się riderzy z całej Polski, ale nie tylko. Przyjeżdżali Duńczycy, Niemcy, Rosjanie, a nagrodą w specjalnym wyścigu była… dyma, fundowana przez zakłady REMA. Dyma to pilarka do drewna, warta wówczas około 30 tysięcy złotych. Powie ktoś – a na co komu takie urządzenie?
A na to, że zwycięzca nawet nie widział jej na oczy, bo natychmiast ustawiała się długa kolejka chętnych do jej odkupienia. I wszyscy byli zadowoleni: rider dostawał kasę, a klient maszynę w dobrej cenie, nie do zdobycia na wolnym rynku. Taka ciekawostka. Niestety pan Jan nieoczekiwanie zmarł, ale szybko znaleźli się kontynuatorzy jego dzieła i półtora roku temu klub został reaktywowany.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiono, to założono na torze około tysiąca metrów drenów, bo deszcze w tym regionie bywają obfite, poszerzono nitkę toru, pod jednym ze skoków zbudowano tunel dla kibiców. Tydzień przed strefą cały obiekt został sprawdzony przez przedstawiciela GKSM, więc wydawało się, że nic nie powinno się wydarzyć. Niestety w przeddzień zawodów padła motopompa, która miała przepompowywać wodę ze specjalnych zbiorników zamontowanych w pobliskiej rzece. Mimo usilnych starać nie udało się jej naprawić.
W niedzielny poranek nic nie wskazywało na to, że przebieg zawodów zostanie zakłócony. Frekwencja na średnim poziomie, co niestety odczuwa coraz więcej organizatorów motocyklowych imprez. Wyglądało na to, że ogólny bilans zysków i strat będzie oscylował wokół zera, więc większych strat finansowych raczej być nie powinno. Na pniu rozeszły się bilety wstępu, bowiem reszelscy kibice to wierna publiczność i całymi rodzinami towarzyszyła zawodnikom od pierwszego startu.
Dla nich organizatorzy przygotowali specjalną loterię z upominkami, co jeszcze bardziej uatrakcyjniło imprezę. Z kolei zawodnicy otrzymali bezpłatnie kiełbaski z grilla i wodę mineralną. Mała rzecz a cieszy. Szkoda tylko, że maszyna startowa tylko raz wypełniła się do połowy, bo to przecież ryk kilkudziesięciu silników robi największe wrażenie.
Rozpoczęła klasa MX65 obsadzona ledwie przez ledwie 6 młodych jeźdźców (kilka lat temu mieliśmy zbliżoną sytuację, na szczęście nie trwała ona zbyt długo. Przecież sześćdziesiątkarze to przyszłość polskiego MX). Zwyciężył Janek Hinc, umacniając się w ten sposób na pozycji lidera w swojej klasie. Po młodych wilczkach połączone klasy MX Kobiet i MX85. Dziewczyn było dwie, wygrała Ewa Schada-Borzyszkowska przed niezagrożoną w generalce Zuzią Grzybowską.
„Osiemdziesiątek” pojechało siedem, pod nieobecność prowadzącego w generalce Kewina Jażdżewskiego zwyciężył Oskar Zinko, którego dzieli od lidera już tylko 25 punktów, zapowiada się więc gorąca końcówka sezonu. Gdy pojawiły się połączone klasy MX1B/C i MX2 B/C nareszcie zrobiło się trochę głośniej na maszynie, a podczas samego wyścigu nie trzeba było wypatrywać kolejnego nadjeżdżającego zawodnika.
Bo 21 jeźdźców to w dzisiejszych czasach już prawdziwa siła. Ale jednocześnie owa „siła” uświadomiła wszystkim, że warunki są coraz trudniejsze, bo chmura piaszczystego pyłu unosiła się nad torem niemal non stop.
Najwięcej emocji dostarczyły startujące razem klasy MX Junior i MX Open. Czy 9 zawodników mogło sprawić, że było czym się pasjonować? Absolutnie tak, czego dowodem znakomita jazda w kwalifikacjach Janka Rompkowskiego (Junior), którego od Damiana Bykowskiego (Open) dzieliły setne sekundy. Niestety podczas wyścigu dwie gleby Janka spowodowały, że musiał ustąpić w swojej klasie Kubie Kowalskiemu.
Najliczniej stawili się Mastersi, których na maszynie stanęło 24-rech, „stare wilki” nie zawiodły. Najszybszym z nich okazał się Marcin Polnar, a w 50+ Wiesław Wiśniewski. A potem nastąpiła chwila przerwy, po czym oficjalnie zakomunikowano o zakończeniu zawodów.
Leszek Gwardęcki (skarbnik MotoKlub Reszel): Zrobiliśmy wszystko co było możliwe, niestety sam z niepokojem patrzyłem na to, co dzieje. Przecież nie może być tak, że zawodnik nie widzi pleców swojego rywala. Wody mamy nieograniczoną ilość, tylko trzeba ją jakoś dostarczyć na tor. Porobiliśmy specjalne przejazdy dla beczkowozów, aby mogły wszędzie dotrzeć. Niestety to się nie udało, dlatego staraliśmy się, aby strażacy polewali jak najwięcej, ale to była kropla w morzu. Decyzja sędziego głównego o przerwaniu zawodów była jak najbardziej słuszna.
Organizator zrobił wszystko, żeby zawody się odbyły, nie było tu świadomego zaniechania. Patrząc na ich zatroskane twarze zrobiło mi się ich po prostu żal. Złośliwość przedmiotów martwych bywa czasami druzgocąca. Jako rekompensatę za zaistniałą sytuacje decyzją Zarządu Klubu wszyscy uczestnicy strefy otrzymali prawo do treningowego wjazdu na tor do końca roku bezpłatnie.
P.S. W trakcie trwania zawodów dotarła do nas tragiczna wiadomość o śmierci Jacka Lonki, którego pamięć uczczono minutą ciszy podczas ceremonii wręczania pucharów.
tekst i zdjęcia: Krzysztof Hipsz