Grand Prix Niemiec podobnie jak przed dwoma laty było mocno pechowe dla największych faworytów. W dodatku piątkowe oberwanie chmury zamieniło tor w bagnisko, a paddock w zalewisko.
Pierwsza akcja w Teutschenthal to wypompowywanie wody, najpierw z terenu przy biurach organizatora, a potem z samego toru. A było co pompować… W sobotnie przedpołudnie rozpoczęła się druga akcja czyli rozjeżdżanie błota, niestety nie którzy zapłacili bardzo wysoką cenę. Pierwszy „poległ” Evgienij Bobryszew.
Na czasówce złamał obojczyk i zabrakło go w kwalifikacjach. W EMX 300 Paweł Morawski także przedwcześnie zakończył swój udział w treningu kwalifikacyjnym. Za złe lądowanie zapłacił złamaniem kości w nodze Yentel Martens, jeden z najlepszych w grupie „dwusuwowców” EMX 300. Ale gdy w biegu kwalifikacyjnym prowadzący Tim Gajser zaliczył solidny i niespodziewany crash (wybiło go z toru jazdy w tych samych koleinach na których tak nieszczęśliwie wylądował Martens) było już jasne, że w Teutschenthal wszystko może się zdarzyć. Nie dość, że nadal odczuwał silne stłuczenia po Kegums, to teraz doszedł ból prawie całej ręki (lewej) od ramienia w dół.
Było więc oczywiste, że nie ma mowy o kolejnym wielkim pojedynku Słowenia-Włochy i będzie dobrze, gdy uda się przywieźć jakiekolwiek punkty. Na to tylko czekali kibice tego trzeciego wielkiego rozgrywającego. Długo nie potrafił dojść do głosu, plątał się gdzieś w środku stawki, potem przebił do dziesiątki ale czekał na swoje 5 minut w klasie MXGP. Od Valkenswaard nastał i jego czas. Już na treningach meldował się w pierwszej trójce, w kwalifikacyjnym tylko to potwierdził, więc było pewne, że o zwycięstwo powalczą Herlings z Cairolim. Reszta miała najprawdopodobniej walczyć o to, co ci dwaj im pozostawią.
Niedzielę rozpoczęli dwusuwowcy. Podobnie jak w sobotnim pierwszym wyścigu to była właściwie rozgrywka pomiędzy dwoma kumplami, Brytyjczykiem Andersonem i Holendrem Krasem. Efekt był dokładnie taki sam jak dzień wcześniej, wygrał Anderson czyli II wicemistrz z 2016r przed mistrzem EMX 300 – Krasem. Wielką stratą jest kontuzja Martensa, jakby nie było I wicemistrza EMX 300. Po drodze do głównych finałów dnia wszystkich w klasie EMX 150 wykosił ponownie młody Włoch Adamo.
MX2. Od początku sezonu wiadomo, że mamy dwóch głównych faworytów: Seewera i Jonassa. Ale wiadomo również, że wylądował w MŚ MX2 młody desant świetnych i przebojowych riderów, którzy przybyli z EMX 250. Po Kegums stało się jasne, że tym trzecim w miejsce Liebera został Duńczyk Kjer Olsen. Tymczasem nie tylko on chce ugryźć tych najlepszych.
Oto bowiem coraz silniej napiera młoda australijska krew w postaci Huntera Lawrence. Stefan Everts wie co robi, gdy podpisuje kontrakt z tym a nie innym zawodnikiem. Stawia na młodych, zdolnych, bystrych, rozwojowych, przebojowych zawodników i stara się by „wyszli na ludzi” na torach MX. Pierwszy wyścig najlepiej rozpoczął Jonass, ale tuż za nim sunęli Włoch Cervellin, Hiszpan Prado oraz Kjer Olsen i Seewer. Wydawało się, że Jonass jest niezagrożony i dowiezie prowadzenie do mety. Ale to było złudzenie, bowiem tego dnia w znakomitej dyspozycji był Seewer. Sukcesywnie przebijał się do przodu, pokazując jazdę niczym z GP Szwajcarii rok temu, gdzie oczarował swoich kibiców. Już na 5. kółku wyszedł na 2. miejsce i widać było, że mu mało!
Za nimi jednak rozgorzała nie mniejsza walka i gdy spadł na dalsze miejsca Cervellin, to Kjer Olsen jechał trzeci. W dodatku niespodziewanie odpadł zwycięzca kwalifikacji Paturel (padło moto). Był jednak ktoś, kto mocno przebijał się do przodu i nie robił sobie zupełnie nic z lepszych konkurentów. Z 8. pozycji po starcie wjechał na 4. miejsce na 5 kółku i… tam już pozostał Hunter Lawrence! Australijski kangur jechał rewelacyjnie jak na debiutanta. Tymczasem przełom nastąpił na samym szczycie, bo oto na 13 kółku Seewer dopadł Jonassa i go wyprzedził na prostej przy pit lane! Sytuacja już nie zmieniła się i na mecie mieliśmy taką kolejność: Seewer, Jonass, Olsen, Lawrence.
Drugi wyścig rozpoczął się bardzo podobnie dla Jonassa, bo znowu to Łotysz najlepiej ruszył, wygrywając drugi start i zrównując się w klasyfikacji holeshot z Jorge Prado. Jednak tym razem faworyci jak jeden mąż się potknęli. Najpierw Seewer koło pit lane wyjechał poza tor ratując się przed upadkiem, potem dwa błędy popełnił Olsen. Akurat u niego to rzadkość ale pamiętajmy, że to są MŚ i tu się nie zwalnia tempa lecz „ciśnie na maxa”, więc wzrasta i margines błędu. Do głosu zaczęli dochodzić chętny odwetu Paturel i niespodziewanie Covington, który przebijał się tak jak poprzednio Seewer. Na ósmym kółku Amerykanin wyprzedził liderującego Jonassa i w ten oto sposób pojechał po swój kolejny wygrany wyścig. Łotysza chyba zupełnie wybiło to z rytmu, bo oddawał miejsce kolejnym rozpędzonym konkurentom a na 12. kółku wyprzedził go nawet Seewer (po starcie dopiero 8.).
Wygrał więc Covington, drugi był też niespodziewanie Paturel ale trzeci był znakomity tego dnia australijski myśliwiec Lawrence. Dopiero 12-ty był Olsen co trzeba uznać za wpadkę. Wobec niespodziewanego obrotu spraw w 2 biegu klasyfikacja zawodów okazała się sukcesem Suzuki, bo tę rundę wygrał Seewer ale już drugiego miejsca dla australijskiego debiutanta nie zakładał nikt! Tak tak, starszy z braci Lawrence pojechał najrówniej i dzięki znakomitemu 2 biegowi okazał się lepszy od Jonassa. Jest to jego pierwsze podium w MŚ i ten młody, bardzo poukładany i wygadany chłopak dał innym sygnał, że może dobierać się do skóry każdemu- nawet najlepszym. Tak więc ekipa Stefana Evertsa triumfowała bo „żółci” wykonali świetną robotę.
P.S. Obserwując jazdę Huntera Lawrence od ub. roku a także niedawno na ADAC widać, że to nieprzeciętny zawodnik. Dlatego wywiad z Hunterem w kolejnym wydaniu magazynu X-CROSS.
MX GP. Po odpadnięciu Bobryszewa i kłopotach z ręką Gajsera było jasne, że faworytów będzie tylko dwóch. Zapowiadał się nam pasjonujący mecz Włochy-Holandia. Wyścig pierwszy najlepiej otworzyła para z KTM Cairoli i Coldenhoff, ale szybko Herlings zajął miejsce swego rodaka i tak oto mieliśmy na czele aż trzy KTM-y! Szybko jednak Coldenhoff ustąpił miejsca lepszym i jechali przed nim Desalle oraz Paulin. Bardzo słabo ruszył Nagl, wyraźnie martwiąc swoich, licznych przecież kibiców. Były lider generalki dopiero na 14. miejscu?!
Potem nieco się przebił ale o czołówce można było już zapomnieć. Na piątym okrążeniu doszło do najważniejszego zwrotu w wyścigu. Na skoku w głęboki dół przy głównej trybunie Herlings „przeskoczył” Włocha i objął prowadzenie! A gdy Herlings dostanie się na pierwsze miejsce bardzo trudno mu je odebrać. Jest w tej chwili tak podbudowany podwójną wiktorią w Kegums, że tylko trzęsienie ziemi lub inna katastrofa mogła mu zabrać kolejną wygraną w wyścigu. Cairoli po prostu nie był w stanie zmienić sytuacji, choć nawiązywał walkę. Holender jednak jest bardzo wytrawnym mistrzem i wie jak trzymać rywali na dystans. Na mecie podniósł rękę w geście zwycięstwa Holender, a zaraz za nim poszybował w niebo Tony Cairoli. To była ekstraliga, bo trzeci na mecie Paulin jechał już w II lidze, aż 21 sekund za Włochem! Czwarty Desalle a dopiero 12-ty Gajser. Honda ma powody do niepokoju.
A chłopcy z temu JD 191? Tomek wystartował w okolicy 25. miejsca, potem jechał w połowie wyścigu nawet na 23. miejscu ale znowu dał znać o sobie brak siły i wytrzymałości. Silniejszy Romanćik mimo tego, że po starcie zaglebił i jechał z ostatniego miejsca, zdołał dogonić i wyprzedzić Tomka. Wyprzedził nawet i szybszego zazwyczaj swego kolegę, mistrza Czech Martina Michka. Ostatecznie Tomek na mecie był 25. a więc utrzymał swój poziom jednak szybkość Romanćika pokazuje, ile można jeszcze uzyskać (dojechał 22!). Każdy kto z bliska widzi maszynę i zawodników wie jednak, że to jest elita światowa- rosłe, silne chłopiska, zaprawione w najcięższych bojach motocrossowych. Tomek dopiero zaczyna tę przygodę i nie jest jeszcze dość silny, by realnie myśleć o punktach. W tym sporcie nie ma cudów i nagłych awansów. Wszystko wymaga czasu i ćwiczeń. Drugi wyścig ponownie najlepiej rozpoczął Cairoli. Ależ siły i pary ma ten włoski cyborg! Niczym niezniszczalny robot mknął przed siebie nie napotykając ani oporu ani chęci walki ze strony konkurentów. Zresztą któż miał ją podjąć, gdy wszyscy byli z tyłu? Nawet Herlings, który był dopiero piąty.
Włoch jak widać umie sobie ułożyć taktykę i po mistrzowsku rozgrywa swoje wyścigi. Gdy wyjdzie mu start rzadko popełnia błędy i nie traci miejsca. Jedynie Gajser umiał go jeszcze wyprzedzać- finezją, techniką i szybkością. Tym razem jednak nie było o tym mowy, bo aktualny mistrz świata po starcie jechał jakby zachowawczo – był dopiero 16-ty. A więc na czele Cairoli rozgrywał całą talią kart a za nim jechali Paulin, Desalle i Van Horebeek. Jednak sytuacja uległa zmianie na 10. kółku, bo wtedy Herlings „nadrobił” stratę i wszedł na 2. miejsce. Gdyby nie ten gorszy start… Na mecie zgodnie z oczekiwaniami, jak przed rokiem tak i teraz Cairoli wykonał swój „zsiad z siodełka” w locie w geście triumfu. Herlings ok. 6 sekund za nim. Kolejny triumf pomarańczowych. Dalej Paulin, Desalle i Febvre. Nieco zapomniany mistrz świata wyraźnie nie umie ponownie być sobą. Zgubił gdzieś swoją szybkość i przebojowość. Z kolei Nagl dopiero ósmy, a Gajser tym razem dziesiąty. Wszystko inaczej niż chcieli kibice i niż można było zakładać. Podium w Niemczech dla trójki: Cairoli, Herlings, Paulin. Wysocki cały czas trzymał się w okolicy 25. miejsca i dojechał 26. Za to Romanćik wywalczył jednak swój pierwszy punkt! Od początku trzymał się w środku stawki, pod koniec pierwszej dwudziestki i zachował ten stan rzeczy. Gratulujemy! Debiutancki sezon, taka konkurencja ale udało się wyszarpać 1 punkt. Tomkowi życzymy tego samego.
Teutschenthal znowu okazało się bardzo wymagające i kto wie, czy nie było punktem zwrotnym w tym sezonie, bo przewaga Cairolego nad Gajserem mocno się powiększyła i będzie trzeba mocno popracować nad dogonieniem Włocha w tabeli. Na pewno punkt zwrotny mamy w Hondzie. To była czarna sobota dla czerwonej stajni. Miny Japończyków były wymowne. Widać też wyraźnie, że to co nie udało się w roku ubiegłym, czyli zdobycie dziewiątego tytułu przez Włocha, teraz ma całkiem realne szanse powodzenia. Pod warunkiem że pozwoli na to duet Herlings-Gajser. Słoweniec stoi przed rzadko spotykaną u niego sytuacją, teraz to on będzie goniącym a nie gonionym. Za to Holender wjechał na swoje tory i jest coraz silniejszy. Czeka nas zatem mnóstwo emocji!
fot.:Alek Skoczek