Powrót Dungeya… Dungey is back!

Tak w największym skrócie można by streścić wydarzenia w Georgia Dome podczas kolejnej rundy AMA Supercross w Atlancie. Ale nie tylko jego nazwisko było na ustach tysięcy widzów.

Również Eli Tomac nie spuszczał z tonu dotrzymując mu kroku a Zach Osborne doczekał się wreszcie pierwszego pudła w karierze! Zanim jednak doszło do decydującego starcia w kwalifikacjach mieliśmy kilka wydarzeń, które trochę „ustawiły” finały. Wystarczy wspomnieć o „ciosie w plecy” od losu jaki dostał team Geico Honda, gdyż dwaj riderzy tego zespołu przedwcześnie zakończyli udział w imprezie. Upadki Chase Sextona (złamanie uda) i Christiana Craiga (wstrząs mózgu) będą dla teamu kosztowne.

Klasa 250: Dobry start Smitha, Martina, Osborne’a i Ferrandisa ale popełnione przez nich błędy dość szybko zmieniły kolejność. Wyglebili Savatgy i Ferrandis, tracąc dobre miejsca. Gdy Francuz nieco odrobił straty ponownie przyziemił i to był koniec marzeń o lepszej pozycji. Ziemię z bliska obejrzał także Cianciarulo jadący na czwartej pozycji. Za to Joey Savatgy nieco się gramolił po starcie ale sukcesywnie ciągnął coraz wyżej i wyżej. Jednak to Osborne zaliczył swój przejazd życia i sięgnął po najwyższe miejsce, debiutując w roli zwycięzcy! Brawo! Ale drugim smaczkiem był pojedynek kolegów z teamu KTM- Martina i Smitha. Ci zawzięcie walczyli o drugie miejsce. Ostatecznie to Alex Martin przyjechał drugi do mety po świetnych manewrach ale i bezpardonowym ataku na kolegę, po którym Smith aż wypadł z toru po kontakcie. Trzeci był Colt Nicholas, który nieźle wypalił ze swego rewolweru. W generalce Wschodu lideruje od teraz Osborne, przed Savatgy’m i Smithem.

Klasa 450: Ci którzy zrzędzili i marudzili na Dungeya że jeździ ostatnio ospale i nie na swoją miarę musieli w końcu zamknąć buzie. Zwycięstwo w stylu „od startu do mety pierwszy” zawsze dowodzi dominacji i pełnej kontroli wyścigu. Dungey wziął holeshota, za nim jechał Alessi (dość rzadki gość w szpicy) i kolejny bywalec tyłów Baggett. Potem do ścisłej czołówki dociągnęli Seely, Bogle i Chad Reed objeżdżając Alessiego. Tymczasem dziwnie ospały był na starcie Eli Tomac, po starcie dopiero dziewiąty!

Za to Reed jechał wyśmienicie i wyglądało na to, że australijski weteran po raz kolejny znajdzie się na podium. Gdy jednak zaatakował Bogla przednie koło postanowiło pojechać po swojemu a nie jak Reed chciał. W efekcie gleba i koniec marzeń o pudle. Miejsce Reeda zajął Tomac i to on zaczął „urabiać” Bogla. Ten nie zdzierżył nacisku Tomaca a wkrótce i kolejnych riderów i wypadł z gry o lepsze miejsca. A do przodu sunęli Anderson i Musquin, który „przy okazji” posadził Bogla na ziemię. Tomac poczuł krew i postanowił zawalczyć o drugą lokatę. Leciał jak burza, jechał już na krawędzi ryzyka, „zjadając” wszystkich na drodze. W końcu nawet zbliżył się do Dungeya, ale czasu na decydujący atak już zabrakło. Ale i tak po kiepskim starcie drugie miejsce to jak prezent od losu. Trzeci był Blake Baggett i jest to niewątpliwie sukces tego zawodnika. Kolejni zameldowali się Anderson i Musquin. Po Atlancie zdecydowanymi liderami są Dungey i Tomac. Za nimi trwa walka o „resztki z mistrzowskiego stołu”. Pytanie przed kolejnymi rundami jest takie: czy Musquin dozna olśnienia, włączy dodatkowy bieg i stanie się tym trzecim głównym rozgrywającym czy zostanie „ciułaczem punktów? Wszystko okaże się w kolejnych 2-3 rundach. Lideruje nadal Dungey, za nim jest Musquin ale tuż tuż przy nim jest Tomac (2 pkt mniej). Kwestia czasu czy losu kiedy wyprzedzi Francuza?

fot:KTM