Światek motocrossowych MŚ żył ostatnio jednym, wiodącym tematem: czy Herlings pojedzie i jak pojedzie w Indonezji? Oraz co zrobi Antonio Cairoli?
Gdy wydawało się, że Holender będzie w słabszej dyspozycji, nieoczekiwanie okazał się on jednak po raz kolejny zwycięzcą Grand Prix. A pomógł mu w tym właśnie… Cairoli. Za to w MX2 nowość! Doszło tam do przełomowego, pierwszego triumfu Calvina Vlaanderena z Hondy. Najpierw otoczka.
Kolorowy zawrót głowy i atmosfera święta ludowego, z pokazaniem tego, co Indonezyjczycy mają najciekawszego w swej kulturze i tradycji. Niesamowicie barwne stroje i występy artystyczno-folklorystyczne, plus atmosfera międzynarodowego, wyjątkowego wydarzenia. Miejscowi nie zapomnieli ubiegłorocznego powitania i ponownie postarali się o godne honory dla najlepszych zawodników świata. Takiego spektaklu Europa może Azjatom tylko pozazdrościć! Co poza tym? Lekcji survivalu na szczęście nie było, bo choć nieco polało przed wyścigami, i był lekki „pokropek” w trakcie jazdy, to jednak nie było błotniście i ślisko.
Na maszynie w klasie MX2 wyjątkowa bieda, gdyż zaledwie kilkunastu uczestników, plus paru miejscowych. Ledwie dziewiętnastka… W MXGP nieco lepiej bo 25 sztuk stanęło na starcie. Obydwie grupy miały znośnie dobre (jak na Indonezję) warunki, ale nie znaczy to wcale, że jeźdźcy mieli lekko. Dość miękkie podłoże szybko zmieniło swe oblicze na mieszankę wielgachnych dziur, dołów, kolein i garbów oraz kantów.
MX2
Kwalifikacje padły łupem Jorge Prado. Choć na obydwu sesjach treningowych znowu brylowała dwójka Jonass-Prado, to w samym sobotnim wyścigu okazało się, że lepiej uwinął się z torem jednak nastoletni Hiszpan. Kolejnym zaskoczeniem, była świetna, druga lokata Bena Watsona, bo przecież każdy widział na tym miejscu jeśli nie Jonassa, to przynajmniej Covingtona. Anglik jednak świetnie odstartował i trzymał się cały czas 2 miejsca, podobnie jak Prado cały czas pierwszego. Jonass przyjechał dopiero piąty, za obiema fabrycznymi Huskami. Zwiastowało to możliwą niespodziankę, tym bardziej, że tor jakby tylko czekał na okazję, żeby kopnąć co zuchwalszych i pewniejszych siebie riderów.
Taki „kopniak” kończył się minimum przystopowaniem w gęstym podłożu, a maksimum była oczywiście soczysta gleba. Nie było więc mowy o pewnej, szybkiej jeździe jak po twardym, stabilnym podłożu. Pierwszy wyścig okazał się popisem człowieka, który niedawno obwieścił światu swoje odejście z MXGP i powrót do domu. Thomas Covington wspaniale 'żegna się’ z MŚ, bo wygląda to tak, jakby postanowił wykrzesać z siebie absolutne maksimum posiadanych umiejętności i szybkości. Zaiste, szkoda tracić takiego zawodnika, który przecież mógłby- mając już pewny kontrakt w USA- podejść na lekko do drugiej połowy sezonu. Ale nie- on chce do końca powalczyć o jak najlepszy wynik i odejść w chwale tego, który potrafił jako jedyny rozbić pomarańczowe Super Duo. Cała pierwsza jazda – od holeshota po metę- należała bezdyskusyjnie do niego. Był to drugi wygrany start w tym sezonie dla niskiego Amerykanina. A trzeba przypomnieć, że to właśnie na takim rodzaju podłoża (luźne, śliskie lub tropikalnie mokre) czuje się on świetnie i wygrał swoje pierwsze GP (Meksyk, w 2015r).
Natomiast drugi od początku jechał (po świetnym starcie) Vlaanderen i dopiero na 4 kółka przed metą dopadł go Jonass i wyprzedził. Dla odmiany Prado zaliczył (wreszcie?!) nieco słabszy występ, bo na skutek błędów spadł na początku wyścigu na 4. miejsce i tak już pozostało. Widać więc było, że tam, gdzie nie daje się rozwijać największych prędkości i gdzie tor nie daje wycisnąć z maszyny wszystkiego, obydwaj riderzy KTM niekoniecznie muszą być najlepsi. Zwiastun tego stanu rzeczy mieliśmy przecież niedawno we Francji, gdy na śliskim, rozmiękłym torze obaj pomarańczowi zaliczyli pewne wpadki, choć później wybronili się z nich jakoś. I dobitnie wykazał tę tezę właśnie wyścig drugi, ponieważ nie wygrał go ani rider z dwójki KTM, ani nawet rider z Huski. Calvin Vlaanderen pociągnął znakomicie od holeshota aż do mety, niezagrożony! To pierwszy triumf Hondy w MX2 od czasów Gajsera. A więc wreszcie czerwoni doszli do głosu i jest to kolejna jaskółka podniesienia rywalizacji na jeszcze wyższy poziom. Kto wie co nas czeka w kolejnych rundach, zwłaszcza tam, gdzie fabryczne pomarańczki nie będą w stanie wykorzystać swojej mocy a riderom zdarzy się błąd czy zawahanie na starcie.
Za Calvinem po starcie było jednak mocno pomarańczowo, ale tym razem nie Prado lecz Jonass dostał 'kopniaka’ od toru i od 8. okrążenia zaczął spadać w dół aż ostatecznie przyjechał dopiero siódmy. Kolejna rysa na początkowo idealnym wręcz wizerunku Lotysza w tym sezonie. Jeszcze ciekawsze było znowu 2. miejsce Watsona! A więc kwalifikacje 'nie kłamały’! Anglik jest coraz szybszy i coraz bardziej dobija się do podium. Trzeci zobaczył biało czarną flagę Prado, zaś za nim znaleźli się Covington, Pootjes i Geerts. Co z tego wszystkiego wynikło? Grand Prix trafiło w ręce wzruszonego Holendra z RPA (obecnie reprezentuje właśnie południowoafrykański kraj), co jest pierwszym od czasów Tyli Rattraya zwycięstwem dla kraju diamentów. Drugie miejsce dla Covingtona, trzecie dla Prado a czwarte… no o włos od pudła był Watson. Strzeżcie się KTM-y! Nie będzie wam już lekko! Dzięki wpadce Jonassa jego przewaga nad Prado znowu zmalała, ale trzeba przyznać, że Hiszpan mógł spokojnie już teraz odebrać (po raz pierwszy w tym roku) Łotyszowi czerwona tabliczkę lidera. Sam jednak też miał parę błędów i dlatego jest nadal „w plecy”- o 7 punktów. Jonass musi się wziąć solidnie do roboty, bo ewidentnie widać, że nie idzie mu już jak po sznurku.
W dodatku zagrożony na swoim trzecim, tymczasowym 'stołku’ jest Olsen, bo po nienajlepszym występie w ostatnią niedzielę, dogania go na kilkanaście pkt różnicy Watson. Rider ten dokonał naprawdę mocnego wyczynu w I biegu, gdyż nie dośc, że wystartował dopiero na 9. miejscu, to jeszcze otrzymał baty od toru i znalazł się aż na…16 miejscu. Z tak odległej pozycji zdołał jeszcze wbić się na szóste miejsce! I pomyśleć, że to ten sam Watson, który w ubiegłym sezonie ledwie człapał za czołówką i aż 10 razy był poza najlepszą 20-tką. No, ale swój drugi najlepszy występ zanotował wtedy gdzie? W Indonezji…
MXGP
Kibice słynnego „Bulleta’ pewnie wiercili się w domach w Holandii z niecierpliwości, ale jeszcze bardziej wiercić musieli się włoscy tifosi w swych domach, bo oto ich uwielbiany Antonio miał okazję odrobić stratę i wreszcie zabrać pozycję lidera Herlingsowi. I szczerze mówiąc, na to się właśnie zanosiło. Czasówka należała do Włocha, ale już wyścig kwalifikacyjny należał do Holendra. I to w całości, podczas gdy Włoch miał słaby start i rozpoczynał z 7. miejsca.
A więc wszelkie wątpliwości co do stanu zdrowia i możliwości Jeffreya zostały natychmiast rozwiane i pozostało czekać jakiż będzie rezultat kolejnej bitwy gigantów. Pierwszy start i… proszę: niedawno 'pospawany’ Herlings wziął holeshota. Ale na 5. kółku na jednym ze skoków doszło do czegoś odwrotnego niż to co znamy już chyba na pamięć. Oto nie Herlings wyprzedził Cairolego, lecz Cairoli Herlingsa. I to w stylu Holendra. Jeffrey zaliczył kilka spowalniających go błędów i w efekcie na mecie jako pierwszy pojawił się od bardzo dawna sycylijski multi mistrz. Po drodze Desalle zostawił za sobą Gajsera, który długo jechał jako trzeci i znowu pokazał, że zawsze jest mocny i trzeba się z nim liczyć. Nadszedł czas na finałową jazdę dnia i weekendu.
I ponownie to Holender wygrał start, ale za chwilkę prowadzenie objął jego największy rywal. Jeszcze się dobrze nie napędzili a już z czołowych miejsc spadł Desalle (błąd własny) a w dodatku po błędzie Cairolego prowadzenie objął…Gajser. Ale tylko na chwilę, bo oto na skutek błędów Włocha, do przodu przesunął się szybko Herlings i za moment po raz kolejny mieliśmy misz-masz. Chwilę później wszystko było już „jak trzeba”, czyli po holendersku. Ale to był dopiero wstęp do najwyższych emocji. Mieszało się tam na torze jak w diabelskim kotle. Cairoli wyprzedził Gajsera, ale wkrótce stało się odwrotnie. Bo Włoch niespodziewanie zaliczył szybki wysiad z siodełka na jednym takim niewielkim garbie. Tymczasem dociągnął do Gajsera Febvre i rozpoczął rozpracowywanie Słoweńca. I oto gdy wydawało się, że kwestia lidera jest już załatwiona, doszło na przedostatnim kółku do gleby Herlingsa. Tak, powtórzmy raz jeszcze. Herlings miał glebę. Nietypowe w tym roku podczas wyścigu, prawda?
Skutek był taki, że Cairoli ponownie objął przodownictwo ale gdy już tuż tuż była wygrana, doszło do kuriozalnego zdarzenia. Włoch wyskoczył znowu z siodła i to w tym samym miejscu co poprzednio! Z takiego pięknego prezentu natychmiast skorzystał Holender i tak oto dzięki Cairolemu, największy rywal sięgnął po już 17 zwycięstwo w wyścigu i po 9-te Grand Prix w sezonie. Obrońca tytułu musiał znowu posmakować porażki (był drugi), zaś solidny Gajser został „wykolegowany” z 3. miejsca na pudle przez Romaina Febvre. W tabeli dalej rządzi oczywiście niezniszczalny – mimo że ledwo co pospawany na obojczyku- Herlings. Włoch zamiast odzyskania pozycji lidera jest 'w plecy’ o 12 pkt. Trzeci nadal jest Desalle.
W najbliższy weekend druga indonezyjska rozgrywka. Niemal 800 km dalej. Na nieznanym torze, w obrębie prawie 1,5 milionowej metropolii Semarang, w środkowej części Jawy.
fot.: Monster Energy, KTM, Motocrossaction Magazine