XIV runda AMA Supercross to zaskakujące decyzje sędziowskie i organizacyjne, zwroty akcji na torze, roszady w tabeli oraz eksplozje emocji na trybunach. Swoje trzy grosze dołożyły jeszcze warunki atmosferyczne, gdyż tor na skutek solidnych opadów był bardzo trudny i przede wszystkim śliski.
Początek spektaklu to solidny opad deszczu, przed którym bronili toru organizatorzy przykrywając go folią. Nie na wiele się to zdało, również posypanie świeżą ziemią. Ślizgawka, bardzo ryzykowne warunki i decyzja o tylko jednym treningu mierzonym (10 minut) zamiast dwóch. Podłoże po pierwszych przejazdach szybko uległo „rozbiciu” a zawodnicy musieli zmierzyć się nie tylko z konkurentami, ale i zdradliwym podłożem. Na dodatek kierownictwo zawodów zdecydowało o kolejnej zmianie: skróceniu czasu trwania wyścigów (rzadkość) o 3 minuty dla obydwu klas. Gdy w pokoju Jury trwały dyskusje co zrobić z zawodami, w kuluarach doszło do spotkania dwóch kowbojów: Chada Reeda i Ryana Dungeya. Na szczęście do pojedynku na rewolwery nie doszło, panowie pogadali sobie o ostatnim incydencie, powyjaśniali co trzeba i po męsku przyrzekli więcej do tego nie wracać.
KLASA 250. Powrót do rywalizacji Dywizji Zachodniej rozpoczął się od… restartu wyścigu głównego po mocnej glebie jednego z riderów. Po wznowieniu najlepiej ruszył Davalos, mając za sobą McElratha, Decotisa i Hilla. Z początku wyglądało na to, że Davalos będzie liderował a o drugie miejsce zetną się Mc Elrath z Decotisem.
Ale oto najpierw z ich pojedynku skorzystał Hill, potem swój koncert rozpoczął jadący na piątej pozycji Aaron Plessinger. Mijał jednego po drugim i w końcu wyprzedził prowadzącego Davalosa w sposób, który wywołał euforię na trybunach. Pokonany rider tak wybił się z rytmu, że najpierw objechał go Hill, potem Decotis i Oldenburg. Na czele gnał niezagrożony Plessinger, ale za nim doszło do jeszcze jednych przetasowań. W samej końcówce błąd popełnił Decotis i na mecie mieliśmy ostatecznie następującą kolejność: 1.Plessinger, 2.Hill, 3 Oldenburg, 4.Davalos. Hill nadal lideruje w tabeli, ale solidnie podreperował swój dorobek Plessinger.
KLASA 450. Najlepiej wystrzelił Anderson (Holeshot), ale oczy wszystkich skupiły się na kimś, kto po starcie upadł i został na szarym końcu. Był to niestety Ryan Dungey, więc mieliśmy sensacyjny początek. Lider i aktualny mistrz nie dość, że musiał utrzymać prowadzenie w generalce, to jeszcze gonić całą stawkę rywali! Tak duże obciążenie dla psychiki sprawia, że rider musi wzbić się na absolutny top swoich możliwości. Rachunek za ten wysiłek bywa jednak bardzo wysoki. Ale ten kto myślał, że w tym momencie Dungey przegrał rywalizację o tytuł mylił się srodze, bo w tym sezonie już tyle razy musiał odrabiać straty, że weszło mu to widocznie mocno w krew. Zabrał się ostro do roboty, a jako że i Tomac nie wystartował najlepiej, więc nie wszystko było jeszcze stracone. Tymczasem Musquin wyprzedził prowadzącego Andersona i sprawy zaczęły iść niespodziewanie nowym torem. Trzeci jechał Millsaps, czwarty był powracający wreszcie do swojej świetnej formy Cooper Webb, który tego dnia miał za sobą już wygrane w kwalifikacjach i półfinale.
Tomac czuł pismo nosem. Z jednej strony mógł wreszcie zostać liderem, z drugiej miał przed sobą jeszcze sporo roboty, bo musiał dogonić paru riderów i ich pokonać. Anderson i Webb postawili jednak Tomacowi twarde, bardzo twarde warunki. W efekcie mieliśmy znakomitą walkę na bagnety. Tymczasem Musquin poczuł wiatr w żaglach i odjechał rywalom. Ci przeżywali prawdziwy horror. Atakujący Webba Tomac popełnił błąd i przeleciał przez kierownicę, ale błyskawicznie nadrobił stratę i odgryzł się w najlepszy sposób wyprzedzając ubiegłorocznego mistrza klasy 250! Z tyłu szalał Dungey i gdy wydawało się, że drugi Tomac już ma go w garści i wyprzedzi rywala po raz pierwszy w tym sezonie, stary wyga dosłownie w ostatnich chwilach jeszcze pokonał Millsapsa! Rzutem na taśmę zdobył czwarte miejsce i mieliśmy w ten sposób swoistego pata w rywalizacji, bo oto drugi na mecie Tomac ma teraz tyle samo punktów co Dungey. Trzeci dojechał Anderson. Niesłychana końcówka tego dramatycznego pościgu największych! Po raz kolejny Supercross pokazał, że nigdy nie należy mówić „przegrałem”, ale walczyć do ostatniego metra. Wspaniałe widowisko godne zbliżającego się wielkiego finału w Las Vegas! I niesamowity wygrany – przegrany Dungey!
fot. Monster Energy, KTM