Po pechowym dla paru gwiazd Anaheim II i klątwie Roczena kibice Supercrossu zaczęli zastanawiać się, czy to nie będzie aby sezon zmiany warty.
Nie dość bowiem, że przyszło mocne „nowe” do klasy 450cm (Plessinger, Savatgy, Hill), to jeszcze poważny wyłom w stawce najlepszych zanotowała Huska, która niespodziewanie straciła Zacha Osborna. Jak się szybko okazało, nie było to koniec nieszczęść biało-czarnych. Zaraz po Anaheim kontuzji uległ niespodziewanie na treningu…Jason Anderson, który od początku nie miał udanego wejścia w ten nowy sezon.
Dla fabrycznej ekipy Huski jest to niemal katastrofa, bo obydwa asy poszły w odstawkę. Do tego wykluczenie Stewarta, mocne poturbowanie Barcii… To wszystko spowodowało, że nagle role się odwróciły a do głosu zaczął dochodzić KTM, który przecież tak przeciętnie wypadł na tle Yamahy w Anaheim I. Nie może się wciąż „przebudzić” do roli lidera i mistrza Eli Tomac. Skoro więc jest tyle niespodzianek i komplikacji u najlepszych, na tym mogą zbić spory kapitał ci z drugiego rzędu. Oni też przecież trenują, pracują ciężko nad coraz lepszymi wynikami. I kto wie, czy ich głód wygranej nie jest większy niż u tych największych…Ot, np. taki Dean Wilson, który niby to jest z Huską, ale musi mieć swoich sponsorów, bo Huska ma przecież kontrakty z w/w dwoma kontuzjowanymi. Teraz się to pewnie nieco zmieni, bo team musi mieć kogoś dobrego do zdobywania punktów. Może się więc okazać, że to Wilson jest największym beneficjentem problemów swoich kolegów.
Zawody w kalifornijskim Oakland jeszcze się nie rozkręciły a Huska dostała jeszcze jeden cios w plecy. Ktoś ukradł im wynajęty wóz, w którym były min. prywatne komputery, przybory własne i odzież zawodnicza…Czarna passa. Po wspaniałym dublecie jeźdźców KTM Factory w Anaheim II, większość fanów spodziewała się mocnej odpowiedzi rywali. No tylko kto miał odpowiedzieć, skoro tylu ma kłopoty, a tor jest katem dla wszystkich bez wyjątku? Poprzedni lider tabeli Roczen, wydawał się najwłaściwszym kontrkandydatem do wygranej wobec siniaków poobijanego Barcii. Sprawdziła się jednak znowu stara zasada: kto najlepiej wystartuje i nie odpuści – może wygrać. Najpierw jednak rozstrzygnęły się losy walki w klasie Dywizji Zachodniej 250cm. A tam znowu wiodące role odgrywali Nichols, Cianciarulo, Ferrandis i McElrath. Ta czwórka wyrasta na liderów całej stawki i nie dzieje się tak bez powodu. Zwłaszcza Francuz (nazywany przeze mnie od czasu naszego wywiadu z 2017r Muszkieterem) zrobił mocny postęp i teraz zaczyna pokazywać to co najlepsze. Różnie mówiono o jego karierze w USA, czy mu wyjdzie, czy nie wyjdzie. Ale choć na razie nie jest jeszcze drugim Musquinem, to sukcesywnie idzie w jego ślady i jest obecnie jednym z faworytów do walki o tytuł mistrza dywizji West.
Potwierdził to nie tylko w A II wygrywając jeden z Main Eventów, ale i w kwalifikacjach w Oakland, gdzie jako jedyny zszedł poniżej 53 sek. na okrążeniu. Drugi był McElrath. W wyścigu już jednak było inne story. Muszkieter miał tym razem gorszy start, za to najlepiej ruszyli Cianciarulo i Nichols, który nie odda łatwo czerwonej tabliczki lidera mistrzostw. Kilku riderów poczuło glebę już na pierwszym kółku na czym skorzystał głównie McElrath. Ale potem przycisnął mocno francuski muszkieter i zaczął nadrabiać niezbyt udany start. Taki scenariusz miał już miejsce, i Francuz ma dobrze opanowaną walkę na ostatnich kółkach, która coraz częściej daje mu te najlepsze miejsca. Tymczasem prowadził twardo zielony Adam a za nim wkrótce doszło do zmiany warty, bo oto Muszkieter uporał się z McElrathem i … nastąpił mały kontakt kolegów z Yamahy.
Ferrandis z Nicholsem na szczęście nie upadli, ale ten mały incydent nieco wybił ich w szybkości, z czego oczywiście skorzystał lider wyścigu, który jeszcze powiększył przewagę. Korzyść z ostrego ataku na Nicholsa odniósł też Ferrandis, który wyszedł na 2. miejsce. Nic się już później nie zmieniło i w trochę odchudzonej klasie 250cm zwyciężył Cianciarulo, przed Muszkieterem i Nicholsem, który zachował fotel lidera rozgrywek. Między czwartym Ferrandisem a liderem jest tylko 5 pkt, więc tu mamy lekki ścisk i będzie walka o każdy punkt. Prowadząca czwórka mocno dystansuje resztę. Zastanawiające jest jednak to, że w pierwszej dziesiątce jest tylko jeden rider stajni KTM….
Klasa 450
Interesująca kwestią był stan i forma Justina Barcii. Rider niebieskich po wyskoku z siodła w Anaheim II musiał chyba nieco spuścić z tonu. Supercross wciąż pokazuje jednak, jakim przewrotnym i nieobliczalnym sportem jest i tutaj nawet najlepszy jasnowidz nie dałby rady. Wydawało się po kwalifikacjach, że to Honda może odegrać wiodącą rolę. Wszak 2 najlepsze czasy należały do Roczena i Seely’ego. A tu zonk i znowu KTM odpalił bombę! Od początku najlepsi byli Cooper Webb (holeshot) i jego partner w drużynie – Marvin Musquin. Czyżby znowu oni mieli rozegrać wszystko sami? Na to się zanosiło, gdyż z miejsca zaczęli odjeżdżać rywalom. Bardzo dobrze wystartował też Justin Bogle, a zaraz za nim byli dwaj „nowi” w tej klasie, czyli Plessinger i Savatgy. To pokazuje, że szybko adoptują się w najwyższej klasie i są gotowi do walki o czołowe lokaty.
A cóż się działo z innymi potentatami? Tomac miał lichy start i jechał dopiero w okolicy 10. miejsca. Roczen gdzieś w okolicy szóstego, a więc nie było to za dobrze. Co gorsza na szpicy nakręcali się obaj pomarańczowi. Na czele niezmiennie ciągnął Webb przed „zdrajcą kadry narodowej Francji” – Musquinem, ale świetną partie rozgrywał tego wieczoru również Savatgy. Bowiem poczuwszy „krew”, wyprzedził dwóch rywali i wyszedł niespodziewanie na 3. miejsce! Gdy giganci śpią, pomniejsi mogą ukraść im sporo….Żaden sen nie trwa jednak zbyt długo i budzić zaczęli się Tomac z Roczenem, ale napotkali małą zaporę w postaci Bogle’a, który nie chciał się pogodzić z utratą 3. miejsca i też rwał ile się dało. Właściwie wtedy rozpoczęła się jakby druga odsłona wyścigu. Oto napierająca z tyłu czwórka (Plessinger, Tomac, Roczen i Baggett) próbując rozegrać między sobą walkę o 3-4 miejsce, nagle dostała niespodziewany prezent w postaci błędu Musquina, który skutkował sporą stratą. Natychmiast wyprzedzili go Savatgy, Roczen i Tomac.
Roczen zaczął dobierać się do skóry Savatgy’e,u, który poczuł szansę zdobycia 2. miejsca, albo przynajmniej podium. Wtedy jednak doszło do prawdziwej katastrofy, gdyż zielona maszyna Joeya postanowiła zaprzestać jazdy i w ten oto sposób mieliśmy już wyłonionego największego pechowca tego wieczoru…. Roczen wyczuł szansę na pudło! Ale kto myślał, że Francuzowi już przepadło podium, srodze się mylił! Po stracie 2. miejsca postanowił on za wszelka cenę odbić sobie to i… po zaciętej walce wrócił na to miejsce, wyprzedziwszy i Roczena i Tomaca! W dodatku udała się sztuka utrzymania 3. miejsca Baggetowi, zatem dwaj giganci znaleźli się poza podium. W samej końcówce Musquin próbował dogonić Webba, ale ten aż za dobrze miał z czasów klasy 250 opanowane jak się jedzie swoje do mety, żeby wygrywać! A więc spore zaskoczenie w Oakland, bowiem obsada pierwszych 2. miejsc podium identyczna jak przed tygodniem. Bardzo dużo akcji, zmian w królewskiej klasie i to mimo paru nieobecnych wielkich nazwisk. Barcia jakoś dowiózł poobijane gnaty i ostatecznie był siódmy. Po czwartej rundzie w tabeli lideruje teraz Webb. Jego skuteczna re-Cooper-acja (czyli odzysk energii z pozornej straty) okazała się złotym środkiem. Drugie zwycięstwo z rzędu tego młodego ridera pokazuje ile potencjału w nim tkwi. Niech giganci się mają na baczności, bo jeśli nic złego się nie wydarzy, to pod nieobecność dwóch asów Huski to właśnie ten facet może poprzestawiać tabelę na szczycie. Drugi jest Roczen a trzeci Tomac, ale obaj muszą się wziąć mocniej do roboty. Bo KTM się wyraźnie ożywił i bierze ile może!
Kolejna runda w San Diego, 2. lutego. Kto tam podkręci emocje???
fot. Monster Energy, ARC