Short track w Superenduro – Mistrzostwa Świata w Tauron Arenie (Kraków)

Krótki, trudny tor, kompletna nieprzewidywalność, przerwana zwycięska seria Błażusiaka i najliczniejszy udział Polaków w historii MŚ w tej dyscyplinie.

W finałach wystąpiło ich dużo mniej, ale wypełniona hala ponownie obejrzała piękne widowisko sportowe, godne najwyższej rangi. Pierwsze wrażenia po przybyciu do Tauron Areny były mocno mieszane. Po wejściu na halę zaskoczenie: tor wyglądał tak, jakby ktoś chciał zrobić go jak najkrótszym, bowiem spora część płyty pozostała niewykorzystana. W samym środku natomiast postawiono wielką, kwadratową skrzynię – podest, służącą najpierw do prezentacji najlepszych, a potem spikerom.

Tyle że ta konstrukcja sporej części widzów i obserwatorów po prostu zasłaniała start, a więc jeden z kluczowych elementów wyścigu. Chyba po raz pierwszy na płycie stało coś, co dużej liczbie widzów ograniczało częściowo widoczność na to, co się dzieje na trasie. W porównaniu z poprzednimi edycjami krakowskiej imprezy, oraz z innymi rundami w innych krajach wyglądało to trochę dziwnie. Jakby postawiono na trudność i trial, a nie atrakcyjność jazdy dla widza. Być może taki był zamysł, ale utrudnienie i upakowanie trasy kosztem widowiskowości wyścigów jest dyskusyjnym pomysłem. Nie było ani konkretniejszych skoków, ani miejsc gdzie można by przyśpieszyć, co czyni wyścigi jeszcze bardziej atrakcyjnymi. Było więc po prostu całkiem inaczej niż dotąd.

Juniorzy na starcie

Ciekawi byliśmy jak to odbiorą sami zawodnicy i jak się to przełoży na wyniki po jeździe. Kolejne zaskoczenie to nieobecność paru kluczowych postaci w klasie Prestige, tej najwyższej i najważniejszej. Nie przyjechali ani Manuel Lettenbichler, ani Colton Haaker czy Cody Webb. Zwłaszcza nieobecność Niemca, niedawnego zwycięzcy światowego cyklu WESS hard enduro była pewną niespodzianką, bowiem występ akurat tego zawodnika, podobnie jak Amerykanów zawsze wiele wnosi do tych zawodów i robi tzw. różnicę. Wyglądało więc na to, że faworytów mamy tylko trzech – nasz Mistrz Tadek Błażusiak, jego teamowy kolega Jonny Walker z Wlk. Brytanii i jego rodak, przedstawiciel nowej, młodej fali – Billy Bolt, który już rok temu pokazał, że ostro szturmuje czołówkę i dysponuje świetną techniką (notabene wyniesioną min. z trialu). Ilościowo było więc tych faworytów trochę mało, ale czasami i dwóch głównych aktorów daje taki szoł, że wystarczy emocji za całą resztę.

W grupie Juniorów jeszcze przed rozpoczęciem imprezy doszło do kompletnego zaskoczenia naszych oczekiwań, gdyż wcześniej, w kwalifikacjach doszło do poważnie wyglądającego upadku jednego z ulubieńców polskich kibiców, naszej nadziei na najlepsze miejsca w MŚ Juniorów- Dominika Olszowego. Zniesiono go na noszach, więc sprawa wyglądała poważnie i z miejsca zaczęła rzutować na jego udział w kolejnych rundach. Jak się później okazało, strach miał duże oczy i doszło do przemieszczenia łokcia, ale nie do złamań. Takie szczęście w nieszczęściu, bowiem i tak komplikuje to kwestię udziału Dominika w kolejnej rundzie w niemieckiej Riesa, a ta już za niecały miesiąc. Nie mówiąc o tym, że Dominikowi bardzo zależało na dobrym, mocnym wejściu w sezon MŚ w hali, po naprawdę udanym występie w światowym wydarzeniu najwyższej rangi, czyli Sześciodniówce Enduro.

Jonny Walker

Jego liczni kibice obecni w Krakowie przeżyli więc spore rozczarowanie, bo liczyli na to samo co przed rokiem, ale ze sporym plusem w postaci bardziej równej i pozbawionej błędów jazdy. Tymczasem nie było nawet awansu do finału i czekaliśmy pilnie wieści ze szpitala, co z Dominikiem. Los w SE bywa bardzo przewrotny i potrafi nawet zacisnąć pętlę na oczekiwaniach sportowców. Na szczęście nie jest źle, ale pytanie o udział w kolejnej rundzie (a może rundach) jest kwestią otwartą.Najliczniejsza grupa naszych zawodników wystąpiła w tej najbardziej niedocenianej i często pomijanej w relacjach medialnych i telewizyjnych klasie, czyli w Pucharze Europy, oraz w klasie Junior. Mieliśmy tam po 12-tu uczestników. Do finałów przeszło po trzech w każdej z klas. Puchar Europy to o tyle interesująca klasa, że trafia tam głównie nowy, młody narybek z naszego podwórka, który mimo niesprzyjających klimatów jakie mamy obecnie w tej dyscyplinie w kraju w MP (słaba obsada, nieustanne braki pieniędzy na organizację i dziwne regulaminy, oraz czasami mało wymagające tory na MP wg. opinii czołówki) jednak stara się robić postępy.

Młode pokolenie musi gdzieś się pokazać i PE jest tu chyba dla wielu najlepszą opcją, by wystąpić przed kilkunastoma tysiącami kibiców, na pięknej, nowoczesnej arenie. Bo na MP i w PP tego raczej nie będzie…. Udział w Pucharze Europy może (choć nie musi) być przepustką do większej kariery międzynarodowej, ale na pewno jest dobrym testem jakości i umiejętności zawodnika. Zawodnika lub… zawodniczki. Mieliśmy bowiem dwie nasze panie, które mimo usilnych starań o stworzenie dodatkowej klasy kobiet, jednak się jej nie doczekały i w efekcie postanowiły wystartować w PE właśnie, ścigając i mierząc się z o wiele silniejszymi przecież fizycznie mężczyznami i chłopakami. Dorota Dudzik (pierwsza Polka na Erzberg Rodeo, 2019r) i Ewa Pikosz porwały się na rzecz trudną, bardzo wymagającą, bo przecież ten ciężki, śliski i upstrzony trudnościami tor był taki sam dla wszystkich klas.

I dla Tadka, i dla Bolta i dla tych dwóch naszych dzielnych dziewczyn. Impreza rozpoczęła się od spektakularnego pokazu Fire Show w wykonaniu grupy artystycznej, oraz przemowy Rafała Sonika, który zadbał też o przypomnienie sylwetek tragicznie zmarłych w tym sezonie zawodników – Łukasza Lonki i Wiktorii Wicińskiej. Minuta ciszy wraz z pokazaniem paru migawek z ich życia sportowego na ekranie były dowodem, że brać motorsportowa nie zapomniała o nich. A przejazd o Super Pole (i dodatkowe punkty) wygrał …jednak Billy Bolt, pokazując wszystkim, że jest świetnie przygotowany na wszelkie przeszkody i trudności jakie mogą być. Drugi czas miał Walker a trzeci Błażusiak i tu nie było tak naprawdę niespodzianki.

TOR – PIGUŁKA

Krakowski tor był niczym wieloskładnikowa pigułka, zawierająca w sobie elementy hard enduro, trialu i SE, ale mocno i naprawdę gęsto upchane. Z pigułkami bywa jednak tak, że jednym pomogą, ale u innych mogą spowodować niestrawność, lub efekty uboczne. W tym wypadku sporo było tej „niestrawności”, bowiem dla wielu konstrukcja toru okazała się „ścianą” od której – mimo usilnych prób – trochę się odbijali. Duch walki i wszystkie przygotowania krzyżowały się z licznymi trudnościami i złośliwością śliskich belek, które po kwalifikacjach nawet próbowano wymienić.

Jedną wymieniono na pewno w Matrixie (odcinek uznawany za najtrudniejszy do bezbłędnego przejechania). Prócz Matrixa drugim takim newralgicznym miejscem była sekcja głazów i belek ułożonych akurat na wejściu w pierwszy zakręt za linią mety. Tam wielu dosłownie przekręcało swe motocykle w lewo na tylnym kole z podpórką na jednej nodze, ale nie wszystkim to wychodziło i sporo było tam potknięć, utknięć, zatorów oraz strat. Jedni wybierali linię zewnętrzną przez belki, a inni krótszą, ale przez zdradliwe głazy.

PUCHAR EUROPY

Dwunastka Polaków wystartowała w kwalifikacjach Pucharu Europy, ale w finałach znalazło się tylko trzech: Kacper Baklarz, Szymon Kuś i Kacper Dudzic. Nie wszystkim poszło tak jak chcieli, i liczyli że pójdzie. Choroba położyła możliwości Damiana Musiała, a Bartek Baziak skończył eliminacje poobijany. Nie powiodło się naszym dwóm paniom, ale trzeba przyznać, że samo podjęcie rękawicy było w ich wykonaniu wyzwaniem.

Hyła/Kaczmarczyk

Ewa Pikosz utknęła na belkach Matrixa, zaś Dorota Dudzik nie była w stanie uzyskać czasu premiującego awansem. Poczuła jak smakuje start i udział w tak dużej imprezie, i przyznała, że było to dla niej niesamowitym przeżyciem. Pierwszy finał był popisem Szweda Magnusa Thora, który zdominował wyścig i wziął komplet punktów przed Słoweńcem Mihą Śpindlerem i Niemcem Pacalem Springmannem. Dobrze pokazał się nasz Kuś, który zajął najlepsze z Polaków, 7. miejsce. Start drugiego z finałów najlepiej wyszedł Niemcowi Teucherowi, ale dalej wszystko się nieźle zamieszało. Po kilku okrążeniach prawdy, końcówka należała jednak znowu do Szweda Magnusa Thora. Najlepsi z Polaków to Baklarz (5) i Kuś (6), który pokazał się z dobrej strony w swoim debiucie. Baklarz wycenił swój występ na ok. 7 w skali 1-10.

Pewien niedosyt zawsze jest, ale w tak ciężkiej rywalizacji i na takim torze wszystko jest możliwe. Na podium weszli Thor, przed Mihą Śprindlerem ze Słowenii i Włochem Sonny Goggią, a więc to wyniki drugiego wyścigu ustawiły podium.

Klasa JUNIOR

Pierwszy wyścig finałowy nie rozpoczął się zbyt pomyślnie dla paru naszych reprezentantów. Maciek Więckowski upadł na skutek kotła przed drugim zakrętem, a Oskar Kaczmarczyk wjeżdżał w pierwszy zakręt wprawdzie ostatni (miał dalsze pole startowe), ale dalej sprytnym manewrem ominął pierwszy korek i wyszedł na lepszą pozycję. Rozpoczęła się walka o pierwsze punkty, w której prócz Więckowskiego i Kaczmarczyka, udział wziął również Hubert Hyła (startował w miejsce Olszowego).

Z biegiem czasu tor pokazywał swoje pazury i dawał niezłego łupnia większości zawodników. Był jednak ktoś, kto radził sobie nad podziw dobrze i zdecydowanie jechał na przodzie. Amerykanin Ty Cullins wziął pierwszy wyścig bez większych kłopotów, przed Niemcem Leonem Hentschelem i kolejnym Niemcem, Milanem Schmueserem. Najlepszym z Polaków był Kaczmarczyk (10-ty). Drugi finał juniorów rozpoczął się niestety znowu od gleby Więckowskiego, ale Maciek szybko pozbierał się i dołączył do walki. Natomiast błysnął jakością Bułgar Teodor Kabakchiev i jak się okazało, ten wyścig należał do niego! Szedł on niemal pełnym piecem i śmigał sprytnie bokiem tam, gdzie inni mieli liczne problemy. Płynność, niewiele błędów i taka jakby radość z jazdy. Kabakchiev (nr. 23) miał na widowni swoich zagorzałych kibiców i trzeba przyznać, że Bułgarzy przyjechali dobrze przygotowani do kibicowania. Flagi były wyraźnie widoczne, a sam Teodor wydawał się tym dodatkowo natchniony i jechał naprawdę płynnie.

Za to kilku riderów, w tym nasi, miało sporo kłopotów i gleby sypały się jedna po drugiej. Ostatecznie wygrał Kabakchiev, przed Cullingsem i Francuzem Jaconem. A nasi? Kaczmarczyk 9-ty, Więckowski 13-ty, Hyła 14-ty. Nie był to więc szczyt naszych oczekiwań, ale tor robił wszystko, by uprzykrzyć życie każdemu. Decydujący o układzie podium trzeci finał był kropką nad „i’ po amerykańsku i wisienką na torcie po bułgarsku. Ty Cullins bardzo chciał wygrać, ale to samo miał w głowie Kabakchiev. Ilość niewiadomych tylko nieznacznie ustępowała ilości gleb jakie tam były. Po pasjonującym boju obu rywali pogodził Hentschel, który wyprzedził Bułgara i Amerykanina. W efekcie całość wygrał Cullins, który pięknie zastąpił nieobecnych rodaków i bardzo się cieszył z tego zwycięstwa.

Maciek Więckowski

Ale tą największą radość okazywał jednak Kabakchiev, dla którego było to pierwsze podium na MŚJ! Jego fani nie posiadali się z radości i można powiedzieć, że to ta bułgarska radość była główną ozdobą tej klasy. Ponownie z naszej trójki najlepiej wypadł Kaczmarczyk (ósmy) i ponownie tak samo wypadli Więckowski i Hyła.

PRESTIGE

Już pierwszy finał klasy Prestige przyniósł te najwyższe emocje, gdyż nasz mistrz Taddy niedługo po starcie objął prowadzenie, ale bardzo szybko okazało się, że będzie tego dnia miał potężnego konkurenta w drodze na spodziewane podium. Bolt jechał bowiem tak jakby to on był u siebie, i jakby trudności go raczej hartowały niż powstrzymywały. Niezły start zaliczył Emil Juszczak, ale im było dalej, tym tor coraz mocniej „wyżywał się” na jadących. Nie uniknął błędów i poślizgów i nasz Tadek, przez co zanotował spadek na 4. miejsce, zaś trybuny poczuły wtedy, że trzeba wydusić z siebie jeszcze więcej ognia, żeby ten gorący doping niósł naszego mistrza i pomógł mu.

I ten ogień był! Nie zabrakło chyba nikogo z największych fanów Tadka, więc widownia swoją część szoł wykonała znakomicie. Tor jednak też robił swoje, więc prócz Bolta na przedzie cała reszta pozycji długo była niepewna. Gdy wydawało się, że to Walker przejmie stery i pociągnie do mety jako zwycięzca, nieoczekiwanie i on „wyłożył się” na belkach. Wspomniany już zakręt z głazami skutecznie powstrzymał naszego Juszczaka, przez co stracił on bardzo dużo. Potem Tadek niemal w tym samym miejscu na wewnętrznej też zaliczył ziemię. Ostatecznie to Bolt wygrał ten wyścig, wyprzedzając Tadka o kilka sekund i Alfredo Gomeza o kilkanaście. W tym momencie widać było już, kto będzie się tego wieczoru bił o zwycięstwo. Emil Juszczak był 12-ty. Drugi finał królewskiej klasy był jeszcze większą dawką najwyższych emocji, bowiem startujący w odwróconej kolejności najlepsi, muszą z drugiego rzędu przebijać się na przód.

Startuje Europa

A na wąskim i mściwym dla popełniających błędy torze nie było to takie oczywiste. Po raz kolejny jednak doszedł do głosu geniusz taktyczny Tadka Błażusiaka, i tak jak w poprzednich latach dokonał on rzeczy wspaniałej! Nie dość, że przebił się przez wszystkich, to na dodatek jeszcze wypracował sporą przewagę i…wygrał ten wyścig! To tylko dolało oliwy do ognia w serca około 14 tysięcy kibiców w hali. Był to jednak wyścig w stylu rosyjskiej ruletki, bo nie sposób było przy tylu potknięciach i glebach oraz błędach przewidzieć, kto wyjdzie z tego cało. I ponownie trójka Bolt, Błażusiak, Gomez zdominowała wszystko. Tym razem Bolt był drugi a Gomez znowu trzeci. Juszczak tym razem krok wyżej, bo 11-ty. Niepokojąco wyglądała jednak niesamowita zwinność i łatwość pokonywania najtrudniejszych miejsc u Bolta. On wyraźnie górował nad innymi i jakby nie przejmował się trudnościami. Tadka czekała więc ciężka walka o końcowy triumf… Był jednak też ten wielki, niesamowity i niepowtarzalny doping krakowskiej publiczności. To było coś, co inni zawodnicy obserwują z niekłamanym uśmiechem.

Tadek Błażusiak

Gdy prawie 14 tysięcy gardeł krzyczy „Tad-dy, Tad-dy!!!” a nasz mistrz jedzie na czele, jest to jak nasze święto. Decydująca batalia była kulminacją wszystkich nagromadzonych emocji. Zaraz po starcie na prowadzenie wychodzi Błażusiak, ale Bolt jest jak jego cień. Cały czas czujny i skupiony, doskonale czytający z pamięci tor. I co najważniejsze, nie mający ani żadnych kompleksów, ani obaw przed klasą Tadka. Atak musiał nastąpić i rzeczywiście nastąpił. Na drugim kółku Bolt wyprzedził Tadka, ale tysiące widzów dalej niosło dopingiem swego faworyta. Bolt okazał się jednak brytyjskim twardzielem, odpornym i na przeszkody i na nerwy. Nie tylko wytrzymał, ale zdecydowanie zwyciężył, biorąc wygraną I rundę MŚ i zostając liderem tabeli. Tadek robił co mógł, ale…chyba nadeszła nowa zmiana i o ile przed dwoma laty Bolt pokazał, że jest w stanie wygrać z Tadkiem wyścig, tak tym razem „dojrzał” już do zwycięstw całych zawodów. Miał on zresztą jeszcze rachunek do wyrównania z Krakowem, bowiem rok temu tuż przed zawodami złamał kość w nodze, i nie mógł wystartować.

Emil Juszczak

Najlepszym odwetem mogło być tylko zwycięstwo, i tak też się stało. Warto nadmienić, że Juszczak kroczek po kroczku był coraz lepszy i w ostatnim finale zdobył 10. miejsce. A zatem przerwana seria niesamowitych zwycięstw Tadka „w domu” stała się faktem, co trochę przygasiło pewność wszystkich polskich kibiców, którzy przywykli do tego, że nasz mistrz u siebie wygrywa. Nieuchronnie jednak idzie nowe, a Bolt jest tego najlepszym dowodem. Zresztą w roku ubiegłym, na Megawacie też pokazał pazur, gdy w samej końcówce niemal wyprzedził Tadka i był o włos od odebrania Polakowi drugiego miejsca. Brytyjczyk wobec nieobecności innych wielkich nazwisk, staje się z miejsca jednym z najpoważniejszych kandydatów do walki o tytuł mistrzowski w hali. I choć do finału w Łodzi jeszcze droga daleka, to jest jasne, że to właśnie Bolt dysponuje bardzo mocnymi atutami. Kto mu przeszkodzi najbardziej w dalszych rundach i czy będzie to właśnie nasz Tadek? Pierwsze odpowiedzi tuż po Nowym Roku, w niemieckim Riesa. Zapraszamy tam polskich kibiców, bo nie jest to daleko. Uff! I po emocjach… Tych jak zwykle nie zabrakło w wypełnionej bo brzegi Tauron Arenie. Mimo że tor był krótki, to jednak dał popalić wszystkim.

W ocenie całego wydarzenia nieco przeszkadzają jednak pewne minusy jakie zaobserwowaliśmy. Bardzo słabo wypada ocena ochrony i osób zabezpieczających imprezę. Wielokrotnie udzielali oni sprzecznych, wprowadzających w błąd informacji. Rolą mediów nie jest też siedzenie w miejscu i patrzenie jak widz z jednego krzesełka. Tego niektórzy młodociani nie wiedzieli, albo zrozumieć nie potrafili, i to mimo okazania odpowiedniej opaski… Kilkukrotna odmowa wyjścia z hali mimo posiadanych do tego uprawnień wystawia bardzo złe świadectwo o odpowiednim doinformowaniu ludzi, którzy powinni mieć jasne instrukcje i je stosować. Sporo zawodników i osób z ich otoczenia potwierdziło też krytyczne zdanie o samym torze, pomyśle na niego, jak i o pewnych niedoróbkach organizacyjno-informacyjnych. Właśnie dlatego, że ta impreza dorobiła się tak dużej renomy, a Kraków i organizator robią to już któryś raz, i są to Mistrzostwa Świata, trzeba zadbać teraz o utrzymanie tego wysokiego poziomu, i nie dopuszczać do obniżenia notowań. Liczymy na to, że w Łodzi będzie lepiej. Jesteście ciekawi co powiedzieli sami bohaterowie i uczestnicy tego pięknego wydarzenia? W osobnym artykule przedstawimy Wam wypowiedzi zawodników, w tym naszych dziewczyn, oraz rozmowę z sympatycznym Bułgarem, Teodorem Kabakchievem, w której opowiedział min. o swoich nieprzeciętnych kibicach. Polecamy!

fot.: Alek Skoczek, Piotr Staroń (SportUp), KTM