Takich emocji i ewolucji próżno szukać w innych dyscyplinach motocyklowych. Jazda na granicy bezpieczeństwa, ryk potężnych silników, ogromna wola walki to główne atrybuty wyścigów crossowych sidecarów.
Crossowe sidecary czyli motocykle z przyczepką pojawiły się już w latach 50-ych. Pierwsze zawody miały charakter zdecydowanie amatorski, a ścigano się na jednocylindrowym sprzęcie z wózkami wykonanymi w przydomowych warsztatach. W miarę upływu lat nowa dyscyplina krzepła coraz bardziej, pojawiły się mocniejsze bo dwucylindrowe sprzęty, zaczęto rozgrywać pierwsze międzynarodowe zawody.
Sidecary szczególną popularnością cieszyły się we Francji, Holandii, Niemczech i Belgii. Trafiły także do Polski, gdzie po raz ostatni tytuł mistrza Polski przyznano w 1959 roku Zygmuntowi Sikorze. Niestety, był to ostatni Mohikanin tej dyscypliny w naszym kraju, która w Europie zaczęła rosnąć coraz bardziej w siłę. W latach 70-ych rozegrano po raz pierwszy Mistrzostwa Europy, a w latach 80-ych Mistrzostwa Świata FIM (WSC). Pierwszymi mistrzami została niemiecka para Reinhard Bohler/Siegfried Muller.
Dzisiaj to sport bardzo popularny w całej Europie, w którym dominują zwłaszcza Czesi i Łotysze. Zawodnicy upalają motocyklami o pojemności od 700 do 1100 ccm przystosowanymi do motocrossu, a przyczepka może być zamontowana z lewej lub prawej strony. Istotne modyfikacje dotyczą przede wszystkim przedniego zawieszenia, które gwarantuje stabilność i pozwala na długie loty ciężkimi maszynami. Przebudowany jest też układ chłodzenia. Wielkie, samochodowe chłodnice montowane na wózku są niezbędne, aby schłodzić te ogromne silniki. Za powodzenie wszelkich dokonywanych akrobacji odpowiedzialni są w jednakowej mierze kierowca i pasażer, zwany pająkiem.
Ewolucje, jakie wykonuje ten ostatni, mogą wywołać zawrót głowy. Ale dobry balans wózkarza pozwala wyprowadzić pojazd z najbardziej niekorzystnej paraboli lotu. Zawodnicy dojeżdżają do zakrętu z podciętym przednim kołem, co na zwykłym motocyklu równałoby się z wykonaniem „gleby”. Sidecarowcy jednak „dają radę”. Po prostu odkręcają gaz, wzbijając za sobą fontannę błota. Popisy jeździeckie podnoszą poziom adrenaliny niebezpiecznie wysoko. Tak wysoko, jak skaczą sami zawodnicy. Nieraz wydaje się, że taka jazda musi skończyć się upadkiem, tymczasem dzięki ekwilibrystycznym popisom „pająków” niemal każda załoga szczęśliwie ląduje na ziemi i jedzie dalej.
W Polsce sidecary powróciły na tory dzięki zorganizowanym przez Gdański Auto Moto Klub Mistrzostwom Świata. Świetna organizacja, liczne grono kibiców sprawiły, że FIM zdecydował aby gdańszczanie już po raz czwarty byli gospodarzami tej jakże widowiskowej imprezy.
W tym roku odbyły się już cztery mistrzowskie rundy: w Portugalii, Niderlandach, Francji i Czechach. Teraz przyszedł czas na Polskę. Na liście startowej znalazły się 34 załogi, z prowadzącymi w tabeli Łotyszami, bliźniakami Lielbardis. Zapowiada się pasjonująca walka, bowiem po czterech rundach Łotysze prowadzą z 169 punktami, tuż tuż za nimi jest para Vanlkuchene/Janssen ze 166 punktami, na trzeciej pozycji znajdują się bracia Prunier ze 147 punktami na koncie.
tekst: Krzysztof Hipsz, fot. MarGaret Foto, WSC