Startuje AMA Supercross 2023. Pierwsza runda na stadionie Angel w Anaheim

Już tylko kilka dni (7.01) dzieli nas od startu do tegorocznej edycji AMA Supercross. Czy pojawi się czarny koń zawodów, czy też stara gwardia nadal będzie dominować na każdej z rund?

Przypomnijmy, że supercross to najbardziej popularna w USA dyscyplina motorsportu. Nie motocross, ale właśnie SX bo jest bardzo widowiskowy, bo rozgrywany jest często pod dachem, bo każde zawody to prawdziwy spektakl z całą masą atrakcji. No i można, jak w kinie, jeść popcorn i popijać Monstera siedząc wygodnie na trybunie. Wyścigi na płycie stadionu mają już swoją tradycję, po raz pierwszy zostały rozegrane w 1948 roku w Buffalo.

Była to jednak tylko przymiarka, bowiem dopiero w latach 60-ych SX zaczął przeżywać swój rozkwit. Za jego promocje zabrali się najwięksi fachowcy od marketingu, imprezy organizowano w co raz to bardziej atrakcyjnych miejscach (Daytona International Speedway czy Los Angeles Coliseum). Zapowiadane początkowo jako Super Bowl of Motocross w pewnym momencie przerodziły się w…. Supercross i taka jest właśnie geneza nazwy tej dyscypliny. To był moment, w którym MX i XS poszły każde swoją drogą, obydwie jednak pod sztandarami AMA.

Seria AMA Supercross tradycyjnie rozpoczyna się w styczniu, trwa do maja i składa się z 17 rund, oglądanych przez około miliona widzów. Faworytem w tegorocznych rozgrywkach jest niewątpliwie Eli Tomac. Wystartuje na motocyklu Yamaha YZF450, który po testach wydaje się być sprzętem wręcz idealnym. Tomac nie lubi fajerwerków, sezon zaczyna spokojnie i bez szaleństw, ale potem wchodzi na obroty i daje popalić konkurencji. Czy i tym razem będzie podobnie?

Jego najgroźniejszym konkurentem, zdaniem ludzi z branży będzie Chase Sexton, reprezentant Hondy HRC. Ma niesamowitą technikę i lekkość jazdy, mocno kontrastującą z fizycznością Tomaca. Będzie musiał unikać wypadków, które spowolniły go w zeszłym roku, ale stale wywierać presję na ET bo to jedyny sposób, aby skłonić go do popełniania błędów. Trzecim „kołem w stawce” może okazać się Jason Anderson na Kawasaki. Ma hart ducha, ogromne doświadczenie, jest szybki i bardzo agresywny. Za pretendenta do tytułu uważany jest również Justin Barcia na GasGas, który często przechylał szalę zwycięstwa na swoja stronę w wielu wyścigach, pokonując niejednego rywala w walce o podium.

Miejmy tylko nadzieję, że jego znana już wszystkim agresywność nie doprowadzi go do manewrów niezgodnych z regulaminem, a te zdarzały się w ubiegłym roku wielokrotnie. A może bohaterem sezonu będzie Ken Roczen? Niemiec odchodząc z Hondy narobił sporo szumu szukając dla siebie odpowiedniego motocykla, by w końcu zdecydować się na Suzuki. Ma mentalność zwycięzcy, jest kimś, kto nigdy się nie poddaje, jeśli jego organizm nie zawiedzie (a może to być jedyny prawdziwy problem).

Fot. Monster Energy