Yamaha YZ 125 rocznik 1998 to najbardziej bezkompromisowy motocykl crossowy, jaki dane mi było testować. Gdy Hondę z tej samej klasy pojemnościowej nazwaliśmy „twardym nauczycielem”, to Yamahę należałoby nazwać co najmniej „trenerem na obozie przetrwania”. No, ale jak to się mówi: na koń…
Moto odpala łatwo mimo bardzo niewygodnego kopniaka, który jest za krótki. Krótka rozgrzewka i można wrzucić piąty bieg „tocząc się” około 55km/h. Boże, to jakaś zabawka dla dzieci – tak sobie przez chwilę pomyślałem. Poza tym widziałem, co „dzieci” potrafią robić na „setach”. Ale po chwili naszła mnie refleksja – ty głąbie, przyzwyczajony do „diesli” typu CRF i innych takich – przecież to cudo kręci wałem korbowym zaledwie około 8500obr/min przy takiej jeździe! Mam do dyspozycji jeszcze dodatkowe 3000 obrotów! Odkręcam więc do końca gaz, silnik „mija dziurę w momencie obrotowym” i teraz jest już fajnie… Odcięcie zapłonu działa niestety brzydko i niepokojąco. YZ robi to zbyt brutalnie, za pierwszym razem można odnieść wrażenie, że coś się zepsuło. Gdy nie starcza biegu, a w zakręcie idziemy bokiem („slajdem”) amator może mieć kłopoty. Ale to był tylko taki zapoznawczy test na prostej żwirowej drodze, aby przyzwyczaić się do motocykla.
Jedziemy na tor; piaskowo–żwirowa nawierzchnia nie daje forów „setce”. Trzeba będzie wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, aby nie niszczyć korby w wale napędowym jeżdżąc na zaduszonym silniku. Brak przyzwyczajenia (czytaj: niewystarczająca technika jazdy) niweluje bardzo dobrze działające sprzęgło. Bez strzelania sprzęgłem wiele razy skazany byłbym na zaduszenie silnika lub wręcz wywrotkę. Tor bezwzględnie wymaga jazdy praktycznie na całym gazie. Gdy nie dokręcasz silnika wystarczająco, to nawet na trójce i czwórce trzeba posiłkować się sprzęgłem, bo redukując bieg tracimy za bardzo prędkość. A na whopsach możemy wykonać przez to salto lub inną kombinację typu „dachowanie kask–koła–kask”. Cały czas trzeba być skupionym na maksymalnym wykorzystaniu silnika i uważać na hopkach. Jazda na odkręconym gazie powoduje wrażenie, że motocykl nieadekwatnie wysoko wyskakuje do góry, za mało lecąc do przodu. Trzeba po prostu dusić skoki przy nieoczekiwanie małej prędkości. Dodatkowo cały czas przy skokach sterujemy hamulcami, wykorzystując efekt żyroskopowy obydwu kół. Dodawanie lub odpuszczenie gazu w powietrzu bardziej działa na psychikę niż na pozycję tego motocykla. Po kilku okrążeniach toru zjechałem, aby odsapnąć.
Pot lał się ze mnie strumieniami (zero przesady), efekt braku rozgrzewki. Bolały mnie dodatkowo dłonie i przeguby. Podczas odpoczynku obiecałem pamiętać o kilku zasadach, które miałem nadzieję pozwolą mi bardziej ogarnąć Yamahę YZ125. Podczas drugiego przejazdu patrzyłem daleko przed siebie, jeszcze bardziej trzymałem motocykl nogami, w zakrętach dociążałem zewnętrzny podnóżek itd. i itp. Gdy starałem się o tym pamiętać, motocykl prowadził się lżej, a i szybkość pokonywania toru wzrosła. Ten typ motocykla jest bardzo wymagający; nie ma miejsca na chwilę dekoncentracji. Moment nieuwagi, tracę prędkość w zakręcie; kolega siedzi mi na ogonie na „dieslu” 4T (z bezpiecznym dystansem, bo wie, że w każdej chwili mogę leżeć na tej wściekłej rakiecie) – strzelam ze sprzęgła, aby nie upaść do wewnętrznej jak ostatni patałach, ale zbyt mocno niesie mnie na pobliską sosnę. Motocykl zatrzymał się na drzewie, uszkadzając nieznacznie błotnik, tablicę startową i mocowanie przewodu przedniego hamulca. Cały impet uderzenia poszedł na lagi. Mnie wyrzuciło kilka metrów przed sosnę i uderzyłem prawym udem we wspomniane drzewo. Skończyło się siniakiem na pół uda.
Poprawiłem nieco zwichrowane „piórka” Yamahy, trochę odpocząłem i dalej ognia. Starałem się jeszcze bardziej koncentrować na jeździe i prawidłowej technice. Przy okazji trzeba stwierdzić, że mimo bardzo dobrego stanu ogólnego motocykla skrzynia biegów nie działa perfekcyjnie. Trzeba było dosyć mocno wbijać biegi w czasie jazdy. W CR-kach 125, mimo niechlujnie dokręconych dźwigni zmiany biegów, zmiany przełożeń bez sprzęgła idą jak po maśle. W YZ po kilku dniach jazd z powodu takiego samego niechlujstwa zniszczyłem całkowicie dźwignię biegów oraz wałek zmiany biegów. Styl wbijania biegów mam od lat ten sam, a taka usterka zdarzyła mi się jak dotąd tylko YZ125. To w sumie jedyna istotna wada. Zapomniałem dodać o super czułych i „dozowalnych” hamulcach. Działają perfekcyjnie, mimo zwykłych klocków, seryjnej pompy i gumowych przewodów. W Yamaszce na torze nawet amator będzie zmuszony używać hamulców tak jak trzeba, a co za tym idzie i manetki gazu. Można to podsumować tak: YZ125 wymusza prawidłowy styl jazdy na torze opisany przez Harrego Evertsa: „są dwa stany jazdy, tj. hamowanie i rozpędzanie”. Jestem zafascynowany surowością tego motocykla. Wściekłość i bezkompromisowość YZ125 wyraża się nie tylko w charakterystyce silnika, ale też w bardzo czułym na wszelkie zmiany ustawieniu zawieszenia. „Zerojedynkowość” siły napędowej potęguje jeszcze akcesoryjny dyfuzor i tłumik rozmiaru puszki na narzędzia. Stąd też jazgot, jaki wydaje „mała” Yamaha, jest nie do opisania. Odgłos pracy jeży włosy, przyspiesza rytm serca. Nawet zapach spalin takiego sprzętu jest nie do podrobienia.
Tekst i zdjęcia: Krystian Gass