The King of Cracow – Błażusiak zwycięzcą I rundy MŚ Superenduro!

Słów zaczyna brakować na opisanie wyczynów polskiego arcymistrza, Tadka Błażusiaka. Trzeci z rzędu triumf w Krakowie, odniesiony w stylu dostępnym tylko dla wyjątkowych sportowców, posiadających prawdziwy geniusz jazdy, sprawia że nasz Tadek pisze od nowa historię swojej dyscypliny.

Około 13 tysięcy widzów zgromadzonych w Tauron Arenie dostało w sobotę 8 grudnia znacznie więcej niż oczekiwali. Swoje do tego kotła emocji dołożyli też inni nasi riderzy – debiutujący w hali Dominik Olszowy, oraz debiutujący w klasie Prestige Emil Juszczak. Ależ to był wieczór!!!

Dominik Olszowy

W Krakowie zabrakło trzech zawodników, uważanych za kandydatów do podium. Przede wszystkim Anglików – Jonny Walkera, który ledwo co wsiadł na motocykl po kontuzji nadgarstka odniesionej na Megawacie, ale i pechowego Billy Bolta, który od poprzedniej krakowskiej rundy zawojował czołówkę. Złamał on niestety kość strzałkową podczas treningu tuż przed krakowską imprezą. Trzecim nieobecnym był Manuel Lettenbichler, który po znakomitych występach w tegorocznej serii WESS odpoczywa.

Kacper Baklarz

Stawiła się natomiast cała reszta z Codym Webbem, aktualnym mistrzem świata, Coltonem Haakerem, poprzednim mistrzem, a także – co cieszy bardzo- jeszcze większą niż poprzednio liczbą Polaków na starcie. Nasz mistrz i faworyt tym razem przygotował się bardzo mocno i nie ukrywał, że chce wygrać. Po licznych pechowych historiach jakich w ciągu ostatniego roku doświadczył, i które pozbawiły go szansy na końcowe trofea, chyba pora na powrót do tego, co Tadkowi najlepiej ze wszystkich świetnie wychodziło. Na wygrywanie!

W ogóle frekwencja była sama w sobie atrakcją. Zjechali do nas reprezentanci bodaj 25 krajów w imponującej liczbie ok. 90 riderów, co czyni trzecią krakowską imprezę kolejnym kandydatem do pobicia poprzednich rekordów. Poprzednie wydarzenia uznane zostały w środowisku Superenduro za najlepsze, było to jednak związane z najpierw wielkim pożegnaniem, a potem wspaniałym powrotem Tadka Błażusiaka. Tym razem sprawa jest nieco inna, ponieważ tysiące kibiców przyszły po prostu na znakomity spektakl sportowy, który ma juz wyrobioną markę w Małopolsce i w całym kraju, a nawet za granicą. Przyszły też dla Tadka i innych Polaków. Mamy więc imprezę o ugruntowanej renomie, przyciągającą tysiące ludzi, którzy już wiedzą po co i na co przychodzą. Przychodzą całymi rodzinami, we wszystkich grupach wiekowych. Można bez przesady rzec, że Kraków wyrósł na stolicę superenduro w hali i wraz z Megawatem te dwie znakomite, wyjątkowe imprezy stanowią dwa symbole, którymi możemy się pochwalić całemu światu motorowemu.

Kwalifikacje były jak gęste sito z cierniami, które szybko przerzedziło szeregi chętnych do udziału w finałach. Wystąpili w nich min. Oskar Kaczmarczyk, Grzesiek Kargul, Kacper Panek, Aleksander Gotkowski czy.. znany motocrossowiec Maciek Więckowski, który ochoczo wziął udział w Superenduro, chcąc jakoś nadrobić wyrwę w jeździe po kontuzji na MP w Gdańsku. Był to oczywiście rodzaj treningu i zbierania doświadczeń. Dla innych miało to być pierwsze tak prestiżowe starcie z konkurencją i walka o konkretniejsze punkty. Niestety, tor nie pozostawił złudzeń niektórym z naszych zawodników, a gdy jeszcze doszła presja i emocje, niejeden zakończył udział w tej imprezie wcześniej niż marzył. Mimo bezlitosnej selekcji kwalifikacyjnej, która szybko obnażyła braki oraz błędy w technice pokonywania przeszkód, mieliśmy dobrą reprezentację w finałach. Emil Juszczak był jedynym Polakiem jaki prócz Tadka Błażusiaka wystąpił w klasie Prestige, Miał to być jego debiut w najwyższej, najbardziej honornej grupie riderów. Z kolei w klasie Junior wystartował w 3 wyścigach finałowych tylko jeden z kilku Polaków, za to jaki… Wschodzący talent, błyskawicznie przebijający się w górę, faworyzowany przez wielu, Dominik Olszowy.

Dopiero w trzeciej klasie startujących – Pucharze Europy- mieliśmy więcej zawodników. Tam pojechali min. Kacper Baklarz i Mariusz Stefaniak. Być może niektórzy pamiętają, że rok temu mieliśmy aż 3 polskie miejsca na podium. Wygrał wtedy Błażusiak, a Juszczak był trzeci w klasie Junior, zaś Stefaniak był również trzeci w PE. Tym razem jednak, mimo licznej grupy startujących Polaków, nie było już tak pięknie.

Nie znaczy to jednak, że ktoś z widzów mógł czuć się rozczarowany. Wręcz przeciwnie! To co się wydarzyło w wyścigach wynagrodziło wszystkim chyba każdą minutę, jaką poświęcili na przybycie!  Już pierwszy finał klasy Junior przyniósł wielkie emocje, oraz wylał jeden wielki kubeł zimnej wody na nasze głowy. Zwłaszcza na głowę Olszowego, który przeżył potężne  rozczarowanie, bowiem ten wyścig okazał się jego gehenną i polem cierpienia. Ewidentnie widać było, że coś nie gra w jeździe tego utalentowanego i sprawdzonego przecież w boju zawodnika. Najpierw świetny start i jazda na prowadzeniu, ale potem sporo błędów, nerwowość i co najgorsze – gleby (w tym jedna mocna, zakończona poobijaniem ciała i poszarpaniem ubrania, gdy spadł na Dominika jego własny motocykl). Spore kłopoty Olszowy miał w sektorze „matrix”, gdzie na balach drewna niejeden dobry zawodnik został wyhamowany, albo dostał po tyłku od toru. W tym miejscu jedni odjeżdżali, a inni utknęli i sporo tracili.

Nie było za to mocnych na świetnie i rytmicznie, płynnie jadącego Brytyjczyka, Williama Hoare. Nie jest to żadne zaskoczenie. Brytyjscy riderzy coraz liczniej i śmielej atakują co lepsze miejsca i zaczynają się liczyć w grze o najwyższe trofea. W ogóle brytyjscy motocykliści w różnych dziedzinach są coraz bardziej widoczni i jest to pewien postęp w ich wykonaniu na arenie międzynarodowej. Wygrał więc Hoare, przed Davidem Cyprianem i Węgrem Jozsą. Olszowy dopiero ostatni. Wszyscy, włącznie z nim, musieliśmy więc przełknąć wyjątkowo gorzką pigułkę. W przerwie zawodnik postanowił się wyciszyć i lepiej skoncentrować.

Klasa Prestige miała trzech kandydatów do zwycięstwa. Haaker, Webb i nasz Tadek. Już przejazdy o Superpole (najlepsze, punktowane miejsce na starcie finału) to potwierdziły. Najpierw najlepszy był Tadek, ale potem jednak wyprzedzili go Haaker i najszybszy Webb. To musiało oznaczać bezwzględną walkę do ostatnich metrów między tymi trzema mistrzami świata. A dla publiczności – fantastyczny wieczór i świetne widowisko! Już pierwszy wyścig dał wszystkim niesamowitego, pozytywnego kopa, bowiem Taddy wystrzelił szybko po udanym starcie naprzód i w znakomitym stylu dosłownie rwał okrążenie po okrążeniu, podczas gdy rywale musieli użerać się z przeszkodami i swoimi błędami.

Taddy/Lisa Leyland (MXGP TV)

Trochę zawalił sprawę Haaker, gdy po niewymuszonym błędzie stracił dystans. Trzeba przyznać, że tor dawał popalić i nikt nie miał lekko. Taddy też. Ale to jest mistrz mistrzów i gdy się wkręci w swój żywioł, nie ma na niego mocnych. Tylko jakiś pech techniczny lub nagły kontakt z innym zawodnikiem jest w stanie zupełnie wybić Tadka z rytmu tej szalonej miejscami jazdy. Bywa że tu jest podpórka, tam poprawka, ale Tadek chyba z każdej matni i każdego kłopotu umie wyjść obronną ręką. A gdy jest ciśnienie, presja wyniku oraz uciekający czas, człowiek ten jest w stanie dokonywać rzeczy niemożliwych, czyli wygrywać to, co przegrane. Tam gdzie inni już przegrywają w głowie, on dopiero zaczyna wygrywanie… Jak się wkrótce miało okazać, ta właśnie umiejętność była decydująca dla losów pierwszej rundy MŚ SE. Pierwszy finał padł więc łupem Tadka (i to z dużą przewagą) a ponad 13. tyś kibiców wiedziało już, że jest szansa na kolejny wielki wieczór Polaka. To automatycznie wlało wszystkim więcej ognia do żył, i od tego momentu Tauron Arena zmieniła się w polski kocioł żywiołowego dopingu.

Gdy przyszło do drugiego finału juniorów wszyscy liczyli na wielki rewanż Olszowego. Słychać było jeszcze przed zawodami głosy, że ten chłopak jest w stanie wykosić wszystkich. Za rywali nie miał jednak byle kogo, w stawce był nie tylko Hoare i Anglicy. Był też David Cyprian, czeski fighter znany z walki z Dominikiem na Beskid Hero. Drugi start Olszowego nie należał do udanych, ale tym razem, zamiast walczyć ze sobą i torem, walczył przede wszystkim z rywalami. I to jak! Dominik rozpoczął prawdziwy koncert swojej jazdy, mijając rywali jednego po drugim. Przelatywał jak myśliwiec nad niektórymi przeszkodami, które inni pokonywali po ziemi.W końcu wywalczył drugie miejsce i właśnie wtedy, na kółko przed końcem doszło do kompletnie zaskakującej, kuriozalnej sytuacji, która jednak nie raz już miała miejsce w sportach wyścigowych. Oto nasz rider nagle zjechał za metą z toru, myśląc, że to już koniec wyścigu. Zdumieni kibice i obsługa toru nie wierzyli własnym oczom co się dzieje, a tymczasem rywale jechali dalej swoje, robiąc ostatnie okrążenie!

Dominik Olszowy

Napędzony i oszołomiony wszystkim (przede wszystkim jazdą i walką) Dominik szybko „zajarzył”, że to nie koniec zabawy i ów trans wyścigowy musi jeszcze trwać! Migiem wrócił na tor, ale niestety oznaczało to już niepowetowaną stratę i spadek z drugiego na piąte miejsce. Kibice po raz drugi przeżyli więc spory regres emocjonalny, bo zaczęło się dobrze, potem było świetnie, a tu na koniec coś takiego… Ale właśnie kibice pokazali tu klasę! Olszowy miał swoich fanów na trybunach, miał też u góry duży baner z numerem startowym (#501, radzimy zapamiętać!). Przede wszystkim miał jednak po swojej stronie chyba wszystkie polskie serca na widowni, ponieważ wielu już zdążyło poznać tego chłopaka lub o nim usłyszeć. A ktoś, kto wcześniej nie znał tego nazwiska, od sobotnich wyścigów już będzie je znał i pamiętał. Właśnie tak rodzi się popularność sportowca. W pełni zresztą zasłużona. Tymczasem na czele o zwycięstwo zawzięcie walczyli Cyprian z Hoarem, ale Czech nie uniknął błędów i w efekcie drugą wygraną wziął Anglik. Cyprian był ponownie drugi a trzeci przyjechał Tim Apolle.

Drugi finał klasy Prestige, to owa znienawidzona formuła, gdzie pierwsi są ostatnimi na starcie. Już wcześniej Tadek pokazywał, że nic to nie znaczy dla niego, gdy musi startować z tyłu. Gdy minęli pierwsze przeszkody, już jechał w czołówce, ale gdy wjechali na proste, Tadek rozpoczął swój własny koncert jazdy. Tam gdzie inni skoczyli dwa metry, on skoczył trzy. Gdzie komuś wykręciło przednie koło, Tadek pokazał mu szybko swoje tylne. Ten fenomenalny styl, do jakiego już wszystkich przyzwyczaił był jak prawdziwa symfonia sportowa. Rywale byli jednak przecież z najwyższej półki i nie mieli zamiaru ot tak pozwolić Tadkowi sobie pojechać do mety. Jechał z przodu jeszcze mistrz świata juniorów, Kevin Gallas, ale Tadek po prostu wyczekał na okazję i łyknął go niczym śliwkę na deser.

Ścigali Błażusiaka i Haaker i przede wszystkim Webb, który rok temu pokazał, że w samej końcówce potrafi wygrać z naszym mistrzem. Zapachniało więc walką „wręcz” w końcowej fazie wyścigu, ale właśnie wtedy Webb niespodziewanie spadł (zeskoczył, żeby się nie przewrócić) z siodła przy jednej z wielkich opon na zakręcie. Skutek był taki, że Tadek spokojnie dojechał do mety, zwyciężając po raz drugi, co oczywiście z miejsca podniosło skalę głośności na trybunach. Tym razem jednak była to już EU-FO-RIA! Styl wygranej rzucał bowiem na kolana i nie ma tu absolutnie żadnej przesady. W tym momencie faworyt był i musiał być już tylko jeden!

Nadeszła jednak pora na decydujący finał klasy Junior. Zagrzewający do dopingowego boju kibiców Maciej Kiwak i rewelacyjny Tomek Dryła już tak podkręcili publiczność, że nawet nie trzeba było szczególnie jej zachęcać, do gorącego kibicowania. Ale to sami zawodnicy, walką i jazdą tak „podrajcowali” publiczność, że na ostatnie finały każdy czekał z napięciem. W przerwie toalety przeżywały stan oblężenia, zaś w trakcie finału na decydującą próbę miały być wystawione nasze bębenki uszne. Szum widowni był wspaniały, każdy widział i czuł, że jest świadkiem fantastycznego widowiska, że tu się pisze historia tej niesamowicie emocjonującej dyscypliny motocyklowej! Tu- w Polsce, w Krakowie, na południu kraju. Ostatni wyścig klasy Junior i…spokojny start Olszowego, równa jazda liderów. Im dalej jednak było, tym mocniej Olszowy pokazywał swoje aspiracje i umiejętności.

Dominik Olszowy

To był ten Olszowy, na którego tu wszyscy liczyli! W paru miejscach dosłownie fruwał nad torem, robiąc skoki o wiele dalsze niż rywale! To musiało się wszystkim podobać i znowu widownia robiła taki szum, że jeśli był jeszcze gdzieś jakiś senny, znudzony człowiek na trybunach, to został tym potężnym gwarem i tak porwany w przeżywanie emocji. Dominik wywalczył wreszcie świetne, drugie miejsce i to było w końcu to, na co wszyscy czekali. Zwycięzcą, który bierze wszystko został jednak Hoare, który skompletował hat tricka, wygrywając wszystkie finały. Czapki z głów! Drugi w zawodach był David Cyprian, a „brąz” poszedł w węgierskie ręce Jozsy. Łącznie Olszowy wywalczył 5. miejsce, co i tak wobec katastrofy w I biegu jest niezłym wynikiem.

Nie wiemy co w przerwie układali w głowach Haaker z Webbem, ale pewnie kombinowali jak by tu zepsuć Tadkowi szansę na wygranie I rundy. W końcu wszystko było jeszcze w grze i jeden fałszywy ruch mógł zaprzepaścić znakomity dorobek. Ktoś mógł mieć pecha, ktoś mógł popełnić fatalny błąd. Tymczasem rozpoczęło się sensacyjnie, bo …glebą Tadka i jego spadkiem na szary koniec! To efekt kontaktu z …Webbem w gęstej ciżbie, już na pierwszym skoku. Ależ potężny jęk zawodu na trybunach i potężny ryk gardeł spikerów napędzających, zachęcających Tadka do wzmożonego wysiłku! Tu już nie było miejsca na wpadki, tu trzeba było ratować jeśli nie zwycięstwo to chociaż podium, walcząc do ostatniego tchu! Tadek Błażusiak jednak przeżył na torach wszystkie stany umysłu, w jakich może znaleźć się sportowiec. Dokładnie 4 lata wcześniej, w gdańskiej hali, również z ostatniego miejsca rozpoczynał zaciętą walkę, która zakończyła się jego wielkim triumfem! Ale…czy taki scenariusz nie trafia się tylko raz, jakże wielu wybitnym sportowcom? Nie, może zdarzyć się ponownie, ale tylko geniuszowi jazdy, który postawi wszystko na szalę i podejmie pełne ryzyko! I Tadek tak właśnie zrobił. Poszedł na całość, w szalonym tempie połykał przeszkody, mijał rywali, którzy jakby nie wierzyli, że coś jest do odzyskania.

Taddy Błażusiak

To już była nie tyle symfonia, co raczej światowa opera, najwyższej klasy. Raz gdzieś tam zdarzyło się potknięcie i fałszywa nuta, ale dalej wszystko grało – jak z nut! Każdy skok, każde wyprzedzenie i manewr oznaczały niesłychany krzyk i wrzask na trybunach. Jednak strata była spora, a na czele jechał niespodziewanie…Alfredo Gomez. Za nim Webb, dalej Haaker i Gallas. I znowu nasz król dopadł Gallasa, przy ogłuszającym szumie, krzykach trybunach. On jechał jak po życie, a wszyscy jakby mu tego życia chcieli wlać w ciało. Wyścig się kończył, ale aby szczęście było pełne, musiał wygrać Gomez, zaś Tadek przyjechać czwarty. Webb oczywiście próbował wygrać, ale Gomez był za dobry w tym wyścigu, zaś nasz mistrz mistrzów utrzymał 4. miejsce i w efekcie po raz trzeci z rzędu zwyciężył w przepięknym, dramatycznym, ale znakomitym stylu! Miejsce drugie dla Webba (który znowu był pod wielkim wrażeniem krakowskiego spektaklu i kibiców, mówiąc „dzienkuje”) a trzecie dla Haakera. Podium to była prawdziwa parada mistrzów. Ale Kraków jest nasz, a Superenduro jest Tadka!!! To prawdziwy Król Krakowa- bez wątpienia.

Kids Race

Debiut Olszowego okazał się walką głowy z ciałem i techniką. Ale czasem trzeba przejść od przegranej aby zwyciężać, i poczuć jak boli rozczarowanie, by lepiej poznać smak triumfu. Na pewno pierwsze koty za płoty i rider z podbielskich Kóz jest na świetnej drodze do sukcesów. Debiutujący w elicie Emil Juszczak też nie był zbyt zadowolony ze swego startu, ale trzeba mu oddać, że nie wszystko poszło jak mogło. Najlepiej było w I biegu (dziesiąty). Drugiego wyścigu nie ukończył (awaria), do tego doszły gleby (w tym jedna po przeciągniętym lekko skoku na belkę) i nie dość dopracowane przednie zawieszenie. Trzeci wyścig to 12. pozycja. Ten chłopak umie jednak uczciwie przyznać co jest nie tak, i stanąć twarzą w twarz z realiami. A te w klasie Prestige są przecież najwyższej miary, dlatego będziemy gorąco nadal dopingować Emila i życzyć mu efektywnego, dobrego, udanego uczestnictwa w kolejnych wyścigach z najlepszymi na świecie. Ciężka praca i eliminowanie błędów zawsze przynoszą dobre wyniki. W drugiej rundzie w niemieckim Riesa (za równy miesiąc), zobaczymy również całą trójkę naszych finalistów i bardzo bardzo im i ewentualnym pozostałym Polakom życzymy jak najlepszych wyników. 

Osobne uznanie kierujemy do widzów. Kibice – zarówno ci bardziej jak i mniej obeznani w temacie – stworzyli imponujące, porywające show. Po części dzięki energetycznym spikerom, ale w gruncie rzeczy, dzięki sercom i gardłom. Nie zabrakło oczywiście kibicowskich „wizytówek” zdeklarowanych fanów Tadka i tej dyscypliny, czyli duetu Basia Pazdan/Wojtek Czubaszek oraz grupy Kamila „Bestii” Bukowca. Takich kibiców nam trzeba więcej! Promotorowi zaś, czyli bielskiej Agencji „Sport Up”, gratulujemy znakomitej, kolejnej udanej, świetnej imprezy, na którą z wielką przyjemnością po raz kolejny przybyła nasza skromna ekipa. Jest to miłe, że po spadku zainteresowania FMX i fiasku organizacji Supercrossu jest ktoś, kto nie tylko planuje, ale i skutecznie realizuje takie przedsięwzięcia, w dodatku zapełniając całą halę. Brawo!

Zapraszamy też do lektury styczniowego wydania magazynu X-cross, w którym przeczytacie wypowiedzi polskich finalistów, a zwłaszcza interesujący komentarz Dominika Olszowego dotyczący jego debiutu.

fot.: Alek Skoczek