Tomac w górę – Roczen w dół

III runda Monster Energy Supercross to wyprzedana impreza (49.050 widzów) i pierwsza w historii formuła potrójnego wyścigu finałowego, niesamowity tłok na torze w klasie 450 i odbicie od dna prosto w górę dla Tomaca. Dla Musquina nie był to jednak dobry dzień. Odpowiedź na pytanie czy Roczen umiał wziąć w karby złe wspomnienia też już znamy.

Tydzień temu katastrofę zanotowali Eli Tomac i Marvin Musquin. Obaj nie wzięli udziału w finałowym wyścigu po punkty. Wszyscy ciekawi byliśmy, na ile obaj dadzą radę się pozbierać i przygotować do trzeciej rundy. Obydwaj musieli wziąć zimny prysznic od losu i obydwaj muszą gonić uciekającą chyżo czołówkę. Do tego aspekt psychologiczny… Tomac był przecież liderem wyścigu i niezagrożony, na własne życzenie wszystko stracił i dostał jeszcze jeden cios-nie dał rady zakwalifikować się do drugiego finału w Houston. Musquin z kolei miał ten luksus, że był po I rundzie liderem tabeli ale też pokpił sprawę w Houston i wyjechał z niczym.

Po takich przygodach facetowi ścigającemu się o najwyższe przecież trofea ( a i spory prestiż oraz pieniądze) musi się trochę zagotować w głowie. Sztuką jest jednak nie tylko to, by się jak najszybciej po takich niepowodzeniach pozbierać, lecz by porażkę umieć jeszcze przekuć na sukces. Do tego potrzeba chłodnej, „czystej” i wyrafinowanej głowy. A także pełnej kontroli sytuacji, niezakłóconej niepotrzebnymi błędami czy zrywami. No tak, tylko że w tym samym czasie jedzie przecież 21 innych rywali i każdy chce tego samego – wygrać! O ile ci wszyscy faceci przywykli już do tego i dawno oswoili się z twardą walką oraz sztuką koncentracji, to w Anaheim II musieli zmierzyć się z czymś kompletnie nowym, wcześniej nieznanym. Triple crown. Oto zamiast jednego wyścigu o punkty, były teraz aż trzy! Trzy ale dające jeden sumaryczny wynik do klasyfikacji.

Trzy wyścigi, każdy o innym czasie trwania (11, 16 i 19 okrążeń) a więc coraz dłuższa jazda i … trzy wartkie akcje oraz trzy osobne starty, historie i scenariusze, które mogły wszystko poprzewracać. To zmuszało wszystkich do wysiłku i musiało być ciekawe! Nawet najlepsi niekoniecznie musieli trzy razy pod rząd dobrze ruszyć. W kwalifikacjach najlepiej wypadli Anderson, Musquin i Tomac. Ten trzeci wydawał się być już całkiem zdrów i w pełni możliwości. Ten drugi też się takim wydawał. Do czasu… Z kolei Ken Roczen szybko podniósł zainteresowanie swoją osobą. Ubrał mianowicie identyczny strój jak ten, w którym jadąc rok temu doznał koszmarnej kontuzji. Czy chciał „odczarować” w ten sposób Anaheim 2, czy zmusić psychikę do uległości i zamazać tamten koszmar? Nawet największy mistrz jest przecież tylko człowiekiem, więc nie da się ot tak wykasować z pamięci zapisanych danych o takim zdarzeniu. Wielu po cichu liczyło na to, że znakomity Niemiec upora się z tym brzemieniem i być może znowu da popis swojej jazdy. W kwalifikacjach miał 6. czas więc wyglądało to nienajgorzej.

Start pierwszego finału był popisem riderów Hondy. Czerwienią aż biło po oczach! Holeshota wziął Justin Brayton przed Seely’m, dalej byli Baggett i Tomac. Strasznie daleko został Musquin, kiepsko ruszył też Anderson, zaś Roczen był na 9. miejscu. Za chwilę doszło do kolizji między Ticklem a Stewartem a na torze mieliśmy jazdę łeb w łeb i szprycha w szprychę. Szybko na czoło wysunął się Seely i… dwie Hondy odsadziły resztę towarzystwa. Bratobójczy pojedynek stoczyli Tomac z Joshuą Grantem, ale to Eli był górą. Widok równo jadących dwóch zielonych maszyn fascynował-jechali niczym na pokazach. Widać było, że Tomac się napędza i jakby nie było śladu po niedawnej przecież niedyspozycji. Wyścig był jednak krótki i rider na zielonym rumaku zdołał wyjeździć 5. miejsce, co było dobrym punktem wyjścia przed kolejnymi finałami. Ale najszybsi byli w tej odsłonie Seely (uczestnik kadry w MXoN) przed Braytonem i… Baggetem. A więc dość niespodziewane to były wyniki. Seely wygrał zdecydowanie i był to jego wyścig. Brawa! Anderson dopiero 7, Barcia -8, Musquin- 9 a Roczen dopiero…11!

Vince Friese znany z bójek i rękoczynów na torze tym razem oberwał od sędziów, lecz nie pięścią ale karą za skracanie toru jazdy. Drugi finał był jak zbiegowisko chartów gończych. Rozpoczęło się niespodzianką, bo oto znowu na przodzie Honda a w dodatku na niej Vince Friese! Zdobył holeshota- lecz nie pięściami czy łokciami, ale po prostu dobrą jazdą. Lecz tuż za nim był już Tomac, który wyraźnie zapomniał co było wcześniej i jechał tak, by napisać nową, czystą historię. Naciskając Friese’a wymusił na nim chyba błąd, gdyż na bodaj 3 zakręcie Friese upadł i to był koniec jego „kariery” w tym wyścigu. Pociągnął na czele Tomac a za nim tłoczyli się na ciasnym torze pozostali. Fiknął przez kierownicę Baggett a stary wiarus Reed „wywiózł” na skoku Barcię poza tor. Anderson swoją agresywną jazdą zdołał uporać się z Grantem. Ale na przedzie mieliśmy znowu świetny duet czerwonych Seely- Brayton, tyle że w powtórzeniu wyniku z pierwszego biegu przeszkodził im nie kto inny jak…Tomac. Eli prowadził niemal cały wyścig i pokazał, że wreszcie jest tam, gdzie powinien być! Brayton niestety spadł na dalsze miejsce, ale ponownie świetnie pojechał Seely, który w tym momencie prowadził w punktacji. Zupełnie pogubili się w tym wyścigu Roczen i Musquin.

Dojechali dopiero w połowie stawki. Lepiej odnalazł się Anderson, który wyszarpał 3. miejsce. Decydujące o wygranej w Anaheim starcie najlepiej rozpoczął…Tomac! Czy ten facet na pewno tydzień temu nie umiał jechać w kwalifikacjach??? Albo ma lekarzy cudotwórców albo ktoś mu chyba robił okłady wzmacniające. Tak czy siak- to wreszcie było to na co czekali kibice! Temperaturę za chwilę podkręcił jeszcze bardziej jadący jako drugi Jason Anderson, który ponownie agresywnym manewrem po wewnętrznej uporał się z prowadzącym rywalem. Ale Tomac trochę mu pomógł drobnym potknięciem. Sporo było ostrej walki i wyprzedzania po wewnętrznej między różnymi riderami. Na 4 kółku odpadł z walki Musquin. Dramat byłego lidera! Anderson nie dał się Tomacowi i wytrzymał do końca biorąc finałowy wyścig dla siebie, ale zwycięzcą pierwszego w dziejach SX potrójnego finału i całej rundy został Eli Tomac! I to po tak fatalnych 2 występach. WOW! Ten ma psychę! Drugi kontuzjowany w ramię chyba ma faktycznie tydzień „opóźnienia” względem Tomaca, bo Musquin był teraz cieniem samego siebie.

Podium w klasie 450 to: Tomac, Seely, Anderson. W tabeli prowadzenie utrzymał Anderson, który ma 11 pkt przewagi nad drugim Seely’m a dalej są Barcia i Roczen. Na 11. miejsce spadł Musquin a na 13 jest Tomac. A więc obaj najwięksi pechowcy i faworyci mają mniej więcej podobną sytuację. Na koniec wróćmy jeszcze do Roczena. To nie był jego dzień. Jak skomentował swoje podejście do tego feralnego dla niego miejsca i jak ocenił występ? Roczen: „To w ogóle nie był mój wieczór. Nie czułem się sobą. Jechałem jakbym nagle zapomniał jak się jeździ w Supercrossie. Miałem wrażenie że jadę jak po skorupkach jaj, tak delikatnie. Okropne uczucie. W dodatku dwa słabe starty, przy których chyba zawaliłem ze sprzęgłem i zostałem w tyle. Ta świadomość też mi nie pomagała. Do tego ta wolna jazda. Co miałem w głowie? Nie chciałem podchodzić do tego tak, że to jest Anaheim 2, to pechowe dla mnie miejsce. Ale to jednak powracało, nie dało się tego wywalić z głowy całkiem. Jeżeli chodzi o nową formułę, to niezbyt mi ona odpowiada. Jako całość o to nie dbam, ale taki styl rozgrywania jednego eventu nie jest po mojej myśli. Jak się raz wywalę w pierwszym wyścigu, to będę musiał jechać jeszcze dwa a to może być trudne jednym ciągiem. Jakie mam teraz emocje po wszystkim?

Cieszę się tylko z jednego- że to już za mną, że mogę odhaczyć ten wieczór i że jestem cały i zdrów i mogę spokojnie myśleć o kolejnej rundzie… Dla psychiki jest to ważne, wyjeżdżam z Anaheim zdrowy i gotowy do dalszej jazdy. Założenie tego samego stroju co przed rokiem, z okolicznościowym napisem (z datą) było swoistym komunikatem, takim symbolem, który ma zamknąć tamten rozdział. Jest w tym pewna symbolika, ale nie ma tu niczego sztucznego na pokaz. To moja wewnętrzna walka i manifest tego, że tu jestem, wróciłem, walczę dalej i że pokonałem trudne chwile. Chciałem też zrobić coś, co będzie ekscytujące, coś nowego w tej dziedzinie. Użyć tamtej historii do napisania nowej” (za RacerXonline).

Klasa 250

Nie wiadomo czy Anaheim tak lubi Shane McElratha czy to McElrath lubi Anaheim, ale po III rundzie widać, że to miejsce mu wybitnie sprzyja. Zwycięstwo w inauguracyjnej rundzie a rok temu zajmował w Anaheim miejca 1 i 3. A więc leży mu Angel Stadium jak nic. Bohaterem i zwycięzcą pierwszej potrójnej korony był jednak Joey Savatgy. W kwalifikacjach najlepsi byli McElrath, Cianciarulo i Craig ale w wyścigach było inaczej… Najpierw najszybciej rozpoczęli Savatgy i Craig. Próbował ugryźć Craiga McElrath ale…upadł w zakręcie jakby podcięty. Wyścig w całości przebiegał pod dyktando lidera Joeya Savatgy. Za nim dojechali Craig i rzadki gość na tym miejscu- czyli Oldenburg. Druga jazda to odwet McElratha, który tym razem wziął swoje, zostawiając 2. miejsce dla Joeya Savatgy a 3 dla Christiana Craiga. A co z bohaterem poprzedniej rundy- Plessingerem? Kiepskie starty, oto pięta achillesowa tego ridera, która znowu dała znać o sobie. Koszt tego okazał się dość wysoki, bo 4 miejsce w drugim biegu to było wszystko najlepsze, co wywalczył Aaron.

Finał wieczoru dla ćwiartek rozpoczął się dość sensacyjnie, bo prowadził i to dość długo ten najdłuższy wyścig debiutant- Chase Sexton! Za nim jednak wytrwale i cierpliwie czaił się Savatgy, by w końcu zgarnąć drugą wygraną tego dnia. Sextonowi drugie miejsce odebrał jeszcze Cianciarulo, ale to trzecie to był i tak niezły wynik „nowego”. Zwycięzcą rundy został więc Savatgy, przed McElrathem (któremu faktycznie Anaheim „leży”) i Craigiem. Nie poszło tym razem Plessingerowi, ale i Cianciarulo trochę gorzej niż by na to wskazywały wyniki kwalifikacji. Nadal nie ma kontuzjowanego Alexa Martina. W tabeli chyba zmowa. Chłopaki trzymają się razem obok siebie. Lideruje- dzięki AII- Savatgy ale drugo McElrath ma tyle samo (68) punktów. Trzeci Plessinger- tylko 2 mniej. Tu nadal wszyscy najlepsi w grze i nie ma takich wtop jak u kolegów w wyższej klasie.

Następny szoł już w tę sobotę w Glendale. Tomac się napędził, Andersonowi jest całkiem dobrze na fotelu lidera, Musquin musi się odbudować, zaś Roczen ma zmorę z przeszłości już za sobą. Czekamy na dalsze wyścigi!

fot. Monster Energy, Honda