Trial jest jak shakedance, skuteczne zawinięcie tylnym kołem na bardzo ciasnej nawrotce może zdecydować o wygranej.
W miniony weekend trial zszedł z gór i ulokował się w Wielkopolsce. Przez ostatnie lata ta najstarsza z motocyklowych dyscyplin osiadła na południu Polski tworząc swoistą enklawę, ale czas ten chyba minął. Być może to był powód, że niewiele o tej dyscyplinie wiedzieliśmy, żyła jakby swoim życiem.
Na szczęście cepry z Turku (trialowcy po raz pierwszy pojawili się tam w roku… 1946!) podjęli wyzwanie i wspierani przez gliwickich Ślunzołków z Auto Moto Klubu Gliwice przygotowali I i II Rundę Mistrzostw i Pucharu Polski właśnie w Trialu. I dobrze, bo o polskich trialowcach coraz głośniej w Europie, o czym za chwilę.
Jarosław Gieras, prezes Auto Moto Klub Gliwice: Zawody trialowe organizujemy od 7 lat (obok innych dyscyplin motorsportu). Wciągnął nas ten sport zwłaszcza, że od pewnego czasu obserwujemy jego wyraźny progres. Polacy zimą są częstymi gośćmi w Hiszpanii, gdzie szkolą się pod okiem najlepszych trenerów, a w sezonie biorą udział w prestiżowych zawodach międzynarodowych. To dużo, ale mogłoby być lepiej, gdyby nie niska kultura sponsoringu. Są bogate firmy, jednak ciągle jeszcze decydenci nie czują bluesa, żeby wspierać niszowe sporty. Cieszy nas, że Tur-Mot jednak się nie poddaje, dlatego zdecydowaliśmy się, aby wesprzeć ich przy organizacji Mistrzostw. Ci ludzie na to zasługują.
Miejsce akcji to dawna żwirownia, urokliwa miejscówka w Russocicach (przez dwa „s”, nie mylić z Rusocicami pod Krakowem). Obszerny padok oddalony od toru o kilkadziesiąt metrów, dookoła sporo drzew, żadnych zabudowań, zjazd bezpośrednio z asfaltówki, luksusowo.
Katarzyna Szymczak, prezes prezes MKM Tur-Mot: Tor żyje cały rok, odbywają się tu treningi pod okiem Michała Michla (syna Stanisława, założyciela Klubu – jednego z najstarszych w Polsce), organizowane są rodzinne pikniki dla klubowiczów, otwarcia sezonu, Dzień Dziecka, treningi z pomiarem czasu. A w tym roku zadebiutowaliśmy jako organizator Mistrzostw i Pucharu Polski w Trialu. Ogromna w tym zasługa Elżbiety Klanowskiej – wójta gminy Władysławów i samorządowców powiatowych z Turku. To nasi prawdziwi przyjaciele.
W sobotni poranek zameldowała się blisko setka riderek i riderów w wieku od kilku do kilkudziesięciu lat, wśród nich prawie cała krajowa czołówka plus goście z Łotwy. Na liście startowej zobaczyliśmy nazwisko… Błażusiak! I to dwa razy! Nie, to nie pomyłka, chodziło o Kubę i Ewę, bliźniacze rodzeństwo, dzieci Wojtka Błażusiaka – brata Tadeusza. Jak widać, tradycja w tej rodzinie nie ginie.
Pierwsze kroki skierowaliśmy tam, gdzie miała rozegrać się walka o punkty. Zlokalizowaliśmy dziesięć odcinków jazdy obserwowanej (OJO) z głazami, kłodami i oponami, ze ścieżkami dla grupy średnio trudnej, trudnej i bardzo trudnej. Wygrywał w swojej klasie i grupie trudności ten, kto zdobył najmniej punktów karnych przyznanych przez sędziego bacznie obserwującego przejazd i zmieścił się w regulaminowym czasie.
Za co je przyznawano? Za wiele rzeczy, ale przede wszystkim za każde podparcie (jeden punkt), a pięć punktów eliminowało z dalszej jazdy na pechowym odcinku. Jeśli przekroczyłeś regulaminowy czas (1,5 minuty) z marszu wpisywano także pięć punktów, nawet gdy przejechałeś odcinek na czysto. Tyle w ogromnym skrócie jeśli chodzi o zasady.
Zawody rozpoczął fascynujący pokazowy przejazd Żaków, najmłodszych trialowych adeptów. Rzecz jasna na specjalnie przygotowanej dla nich trasie. A potem ruszyli zawodnicy MP i PP, aby w ciągu pięciu godzin zaliczyć trzykrotnie wyznaczoną pętlę. Na liście startowej znaleźli się m.in. Miłosz Żyznowski jeżdżący w Mistrzostwach Świata Trial II (za chwilę rusza do Japonii na kolejną rundę), Paweł Ryncorz, stały gość na ME czy Emilia Wrasidlo, która właśnie wróciła z zawodów w Austrii, gdzie wygrała klasę Kobiet.
Czym się różni trial od innych off roadowych dyscyplin? Liczy się w nim przede wszystkim precyzja, stalowe nerwy i perfekcyjny balans ciałem. Przeciwnik nie siedzi ci na kole, nie czujesz jego oddechu na plecach, twoim zadaniem jest pokonać przeszkody bez kontaktu z matką-ziemią. Pomagać może Asystent na przykład wskazując punkt, w który trzeba trafić przednim kołem, aby nie ześlizgnąć się z ogromnego kamienia. Kibice także zadowoleni, bo ridera mieli na wyciągnięcie ręki, nie musieli gonić go wzrokiem jak w F1.
Każdy bezbłędny przejazd nagradzali brawami, co z kolei bardzo podobało się zawodnikom. Sprzęty zobaczyliśmy różne, zarówno najnowsze modele, ale i leciwą TM-kę czy Yamaszkę sprzed kilkudziesięciu lat. Były one klasyfikowane w specjalnej kategorii Classic, musiały jednak spełniać określone warunki: miały być chłodzone powietrzem, z hamulcami bębnowymi, z tylu podwójne amortyzatory, sprzęgło mechaniczne. Pojawiły się także dwie e-trialówki ElectricMotion, ale trzeba przyznać, że brak charakterystycznego warkotu sprawiał dziwne wrażenie. Jeden z elektrycznych jeźdźców stwierdził, że moto jest super, tylko akumulator jeszcze słabawy.
Późnym popołudniem pierwsi riderzy zaczęli zjeżdżać z trasy. I miłe zaskoczenie, bo na każdego czekała grillowana kiełbasa (z prywatnej masarni) za friko. Można? Można…
P.S. Oficjalne wyniki znajdą się na stronie PZM za kilka dni.
fot. Krzysztof Hipsz