Czy można połączyć przyjemne z pożytecznym? Oczywiście, czego dowodem Sea to Sky, zawody rozgrywane w kurorcie Kemer zlokalizowanym na Riwierze Tureckiej. Miejscowość położona nad wybrzeżem Morza Śródziemnego z zacnie niebieską wodą, a z drugiej strony pasmem Gór Taurus i potężnym szczytem Tahtalı Dağı (2365m n.p.m.).
Idealne miejsce na hard enduro, co postanowiłem sprawdzić osobiście! Ale po kolei. Zajawki z imprezy miałem okazję oglądać na YT w 2016r, gdy po wrześniowym upalaniu na ,,naszym” Megawatt świat riderów HE przeniósł się właśnie do tureckiego Kemer. Organizatorzy wespół z Red Bull mocno zadbali o promocję wydarzenia w mediach społecznościowych i na YT.
Wówczas, poza prologiem na plaży, trasa imprezy prowadziła przez piekielnie trudny kanion. Epilog rozgrywał się gdzieś na szczycie górskim, którego wierzchołek był spowity w chmurach, a riderzy ślimaczym tempem wdrapywali się po morzu głazów i kamieni. Łącznie trzy dni upalania. Pierwsza myśl? Fajna impreza w super miejscu.
Dwa lata później ponownie zameldowałem się w Turcji na wakacjach z rodziną. Tak, tak, last minute czyni cuda 🙂 Tym razem środek września 2018r, miejscowość Lara i na ulicznych latarniach dostrzegam plakat informujący o imprezie. Powiecie – co w tym dziwnego?. A dla mnie zaskakujące, bo Lara od miejsca imprezy dzieli 70km i godzina jazdy.
Niestety terminy się nie pokryły, czyli do kraju wróciliśmy przed rozpoczęciem zawodów, jednak w głowie zaczął tlić się płomyk z ideą zobaczenia za wszelką cenę imprezy Sea to Sky. Nadchodzi słynny wirusowy rok 2020, gdzie epidemia Covid19 przyczynia się do zamknięcia granic, odwołania setek wydarzeń sportowych i rozrywkowych.
Sea to Sky jednak we wrześniu się odbyło i ponad 200 riderów ścigało się w ramach 11. edycji. Ponownie obejrzałem kilka relacji na YT podczas szarych jesiennych wieczorów i wykonałem krótki telefon do mojego brata, nota bene również amatora upalania po lesie i speca od naprawiania maszyn nienaprawialnych: „We wrześniu albo październiku 2021 będzie fajna impreza w Turcji, można wyskoczyć na szybkie wakacje połączone z kibicowaniem, ale nie zabieramy żon i dzieciaków”.
Odpowiedź brata: ,,Jak nie potrzeba milionów monet, będzie ciepło i fajnie to rezerwuj”. Jak powiedział tak zrobiłem. Ze względu na ryzyko wirusowe i możliwość odwołania Sea wybrałem 7-dniowe wczasy z pewnego polskiego biura na trzy literki, ale z opcją elastycznej zmiany destynacji i terminu. Hotel z prywatną plażą 15km od Kemer. Budżet w okolicach 2300zł/osoba. Będzie ok!
Tydzień przed imprezą (przesuniętej jednak na październik) sprawdziłem listę startową i od razu rzuciło się w oczy kilka nazwisk z prawdziwego top światowego Hard Enduro i Super Enduro: Wade Young z Francji, Mario Roman z Hiszpanii, Travis Teasdale z RPA, czy rywale Dominika Olszowego z MŚ Juniorów w Super Enduro Brytyjczyk William Hoare oraz Teodor Kabakchiev z Bułgarii.
Oglądam dalej i poza europejskimi zawodnikami widzę zgłoszonych zawodników z Japonii, USA, Gruzji, Australii, sporo nazwisk z Meksyku, Islandii, a nawet Wenezueli!!! Oczywiście nie mogło zabraknąć przedstawicieli naszego pięknego kraju, czyli Joanny Paluch, Konrada Wiśniewskiego i Artura Orchowskiego.
Finalnie na starcie zameldowała się pierwsza dwójka. Dzień naszego przylotu przypadł na 10 października. Lądujemy około 17:00 w Antalyi i od razu po wyjściu z terminala lotniska uderza nas ciepłe i wilgotne powietrze. Dzień przed prologiem Sea to Sky wybraliśmy się do Kemer, aby zobaczyć jak wygląda miejsce zapisów. Trzeba przyznać, że organizator wybrał świetne miejsce: plac w centrum miasta, znakomicie oznaczony, wszędzie reklamy sponsorów i bramka z logo imprezy.
Sam punkt zapisów działał sprawnie, bo chyba z 6-7 osób dokonywało rejestracji zawodników. Pomimo, że byliśmy jedynie kibicami, bez problemu dostaliśmy harmonogram, przewodnik po Kemer, mapkę rajdu wraz z instrukcją najciekawszych miejsc z informacją ,,This is very hard part of track!”. Zapowiadało to 4 dni świetnej imprezy: 13 października ,,Prolog” na plaży, 14 października 47-kilometrowy ,,Forest Race”, 15 października ,,Sky Race” o długości 41km i finał 16 października ,,Olympus Race” z finałem na Górze Olympus. Ostatni odcinek to ,,skromne” 63km!!
13 października rozpoczęliśmy od wczesnej pobudki. Chwilę po 8-ej jedziemy komunikacją miejską do Kemer, aby później wybrać się do oddalonej o 5km miejscowości Çamyuva, gdzie na plaży organizator przygotował trasę Prologu. Na miejscu udało się nam odszukać Aśkę i Konrada, z którymi zamieniliśmy kilka zdań i razem poszliśmy obejrzeć całą trasę. Fakt, organizator wyjątkowo się postarał, aby pokonanie okrążenia nie było łatwe. Do tego temperatura w okolicach 26 stopni i pełne słońce.
Kamienie, belki, głazy, opony. Jednym słowem ,,rzeźnia”! Musicie mi uwierzyć na słowo, bo widziałem wiele torów Super Enduro, ale ten był wyjątkowo trudny. Przykładowo rząd opon o wysokości około 120cm zaczynał się 2 metry za odcinkiem z głazami i belkami. Wcześniej organizator przygotował 50m odcinek z opon, który był ułożony w kształcie litery V (taki mini kanion).
Podczas przejazdu grawitacja ściągała zawodników w dno przeszkody i jedynie bardzo dobry balans motocyklem pozwolił szybko ją przejechać. Każdy z ponad 250 riderów musiał wystartować w kwalifikacjach do 3 finałowych biegów prologu. Pierwsza 50-tka kwalifikowała się do finału A, riderzy z czasem 51-100 do finału B, pozostali z czasami między 101 a 150 miejscem do finału C.
To co się działo w klasyfikacjach, to prawdziwa masakra! Zdecydowana większość motocykli to 2T, więc tam gdzie się korkowało pojawiała się charakterystyczna mgiełka. W powietrzu, poza zapachem spalin 2T, czuć było spaleniznę z opon i przepalonego oleju ze skrzyni. Znacie to! Fruwało wszystko: od kamieni z podłoża po motocykle i sami zawodnicy.
Częstotliwość gleb? Myślę, że 5 na minutę. Cała trasa została odseparowana metalowymi bramkami od kibiców, a tych było naprawdę sporo. W tle muzyczny set od DJ-a i morze… Niebieski lazur niczym z pocztówki, który kusił kibiców do zanurzenia się w ciepłej wodzie Morza Śródziemnego!
Dzień drugi to ,,Forest Race” w okolicznych górach. Za namową Konrada wybraliśmy się do check point nr3 oddalonego o około 10km od centrum Kemer. Punktualnie o 10:00 meldujemy się w kanionie Kesme Boğazı. W skrócie: po lewej 100m ściana skał, po prawej to samo, pośrodku piękna rzeka wijąca się między potężnymi głazami.
Obok mostek i restauracja – super miejsce! Poszliśmy na najciekawszy fragment, gdzie czekało już około 300 kibiców! Około 11:40 przez odcinek na dnie rzeki przejechał na czerwonym GasGas Brytyjczyk Richard Moorhouse. Zrobił to w takim stylu, jakby pokonanie kolejnego trudnego odcinka było formalnością.
Dalsza część trasy prowadziła wąską drogą publiczną, by po około 2km ponownie zaskoczyć zawodników stromym zjazdem w górski kanion. Trasa rodem z mistrzostw świata enduro! Kibicowanie podczas trzeciego dnia rajdu czyli ,,Sky Race” o długości 41km musieliśmy sobie darować, ponieważ najciekawsze odcinki były znacznie oddalone od Kemer, gdzie nie dojeżdżała komunikacja publiczna. Ostatni dzień rajdu z finałem na górze Tahtalı Dağı także odpuściliśmy ze względów pogodowych.
Tutaj musimy przyznać się, że nie odrobiliśmy lekcji. O ile temperatura w Kemer i kanionie Kesme Boğazı była OK, to na szczycie góry temperatura wynosiła około 10-12st i mocno wiał zimny wiatr. Tymczasem w naszym ekwipunku na wakacje znalazły się jedynie cienkie bluzy i trampki. Już w drodze powrotnej doczytałem, że zdarzają się lata, gdy jeszcze w maju i czerwcu zalega tam śnieg! Sea to Sky 2021 przeszedł do historii.
W tym miejscu trzeba pogratulować naszym zawodnikom. Konrad Wiśniewski uplasował się na 26. miejscu klasy Gold Medal, Asia Paluch wywalczyła 103. pozycję na 126 sklasyfikowanych zawodników w Bonze Medal. Gratulujemy!!! Czy można zatem połączyć przyjemne z pożytecznym? Tak, na Sea to Sky 2022! I na koniec podziękowania dla mojej wspanialej i wyrozumialej żony Moniki!
tekst i zdjęcia: Szymon Krupa