Wielka mobilizacja w Osielcu

Istnieją już okrągłe 10 lat. W kalendarzu motocrossowych Mistrzostw Strefy Polski Południowej są co roku. I co roku, w ostatnią niedzielę wakacji ma miejsce to wyjątkowe w skali całego kraju wydarzenie, które ściąga na tor w Osielcu tłumy.

Jeden z największych klubów crossowych w kraju „MTR Osielec” ma wtedy swoje święto, w którym uczestnictwo dla wielu jest rodzajem moralnego obowiązku, dla innych atrakcją roku, na której warto być. Ten swoisty fenomen, tą niesamowitą mobilizację lokalnych sił, firm, formacji zawodowych i finansów oraz zapału i chęci współdziałania miałem przyjemność obserwować po raz trzeci.

Ktoś, kto przywykł do tego, że ciężko dzisiaj znaleźć ludzi do pomocy w większym przedsięwzięciu i że trzeba „się prosić” o wsparcie, będzie mocno zdziwiony tym co robią w Osielcu. A przede wszystkim będzie zaskoczony skalą ludzkiego współdziałania w lokalnej społeczności. Niespotykanie wielu właścicieli firm dorzuca się tam do wspólnego dzieła. I to wszystko dla jednych zawodów motocrossowych w roku. Niebywałe w skali kraju! Niezwykłe jest też to, że w tym całym przedsięwzięciu bierze udział licznie młodzież, która najpierw pomaga w przygotowaniu, a później jeszcze wspiera swoim dopingiem miejscowych na torze podczas wyścigu. Warto wiedzieć, że całość odbywa się nie przy głównej ulicy w dolinie, ale spory kawałek za Osielcem, wysoko na górze, więc trzeba motywacji, by się tam w ogóle dostać.

Sztab organizacyjny w osobach rodziny Rapacz, za każdym razem zaskakuje. Niby przyjeżdżamy na kolejne zawody a potem… mamy problem z powrotem do domu, bo po prostu człowiekowi jest żal, że już koniec. Ile mamy takich imprez w kraju? Wciąż niewiele. Tajemnica tej wielkiej mobilizacji górali tkwi chyba w poczuciu silnej jedności regionu, gdzie wszyscy się znają, a siłą napędową całości jest zapał i zaangażowanie szefostwa klubu w Osielcu. I ten model co roku pięknie się sprawdza, a przyjezdni z daleka patrzą na to wszystko z podziwem. Bo to, co nadal sprawia innym taką trudność, czyli ściągnięcie tłumów kibiców na tor, tu jest normą. Tym razem tor „Przykiec” rozpoczął obchody 10-lecia klubu już w piątek, zaś pierwsi uczestnicy mogli wczuć się w górskie klimaty i przy okazji zbratać ze znajomymi.

W sobotę po południu tradycyjnie odbyła się górska msza koncelebrowana przez księdza, który lubi brać motocrossową jak chyba mało który duchowny. A potem jedna wielka biesiada góralska, z muzyką regionu, swojskim jadłem i atmosferą wielkiego pikniku, w którym miejscowi podejmują licznych gości. Takiej oprawy zawodów nie ma w Polsce nikt. Dlatego kto jeszcze nie widział i nie przeżył tego wydarzenia – serdecznie polecam. A same zawody? Już podjazd na tor przez las jest dla wielu kierowców wymagając sporych umiejętności, ale jeszcze większe wyzwanie czeka na szczycie. Oglądać panoramę Tatr czy skupić się na zawodach? Sam tor też jest wyzwaniem i potrafi dać wycisk. Kręty i upakowany, z licznymi skokami i słynnym zjazdem w dół oraz ścianką, która bywa gehenną. Kto nie zakoduje konfiguracji, może wylądować szybko poza torem- jak to przytrafiło się znowu jednemu z zawodników.

Dawid Zaremba

Największą niespodzianką było pojawienie się Dawida Zaremby wraz z rodzicami. Przyjechali prosto z Czech, z pucharu Meteoryt Cup w Opatovie, gdzie Dawid zdobył drugie miejsce. Jazda tego niesamowicie naładowanego pozytywną energią chłopaka ujęła widzów: „jak takie małe, drobne dziecko może tak jeździć i tak skakać na motorze” – komentowano. Ano może, bo wyjeżdżenie, treningi i starty w Holandii zrobiły swoje. Dawid zebrał zasłużone brawa i bez problemu wygrał zawody. Ale wszystko to, co w Osielcu zobaczyli jego rodzice sprawiło, że zostali do poniedziałku i obiecali sobie, że muszą tam wrócić. Nowe doświadczenia procentują. Pojawił się też w końcu na maszynie dawno nie widziany Andrzej Seremet (rider, a nie ex-minister). Nie tylko pojawił ale i pokazał że niewiele mu ubyło z jazdy, bo zdołał wjechać na 3. miejsce podium. Takie powroty lubimy bardzo i cieszymy się z nich. W rundzie ścigało się też pięć zgrabnych panien. Do tego liczny poczet w klasie MINI (widok dzielnych i uradowanych dzieci zawsze wzbudza uśmiech) i dywizjon 11-tu małych wojowników w klasie 65cm, która NARESZCIE na Południu odżyła i wyraźnie nabiera tempa, co również bardzo cieszy.

W tym miejscu ukłon i czapki z głów przed rodzicami-sponsorami i krewnymi tych fantastycznych pociech. One naprawdę mocno swoje ściganie przeżywają, ale też „czują fun” i cieszą się tym co robią. Widok tatusiów pomykających przez paddock małymi motorkami ze swymi milusińskimi jest już przecież stałym elementem zawodów i też wpada w oko widzom. Na maszynie trochę mniej niż zwykle w klasie MX2C i kilka zaskakujących wątków w wyścigach. Zresztą i w innych klasach niektórzy faworyci posmakowali zmiennych kolei losu i trudności toru. Kto przedobrzył, mógł stracić podium i cenne punkty. O tym, jak cienka bywa granica między pewnym już zdawało by się pudłem a nieoczekiwanym finałem poza torem przekonał się najlepszy tego dnia Michał Śpiewok.

Michał Śpiewok

Jechał „na zabój”, a jaki był ogień wszyscy widzieli. Widział też i największy rywal Michała, jeszcze niedawno główna wizytówka MTR Osielec-Tomek Pacyga. Ten twardziel ostatnio jednak rzadko startuje i trenuje (nie pozwala mu na to praca i inne obowiązki), a szkoda bo to jeden z najodważniejszych w kraju riderów. Ich przejazdy podniosły poziom adrenaliny niebezpiecznie wysoko. Najpierw Michała zarzuciło po skoku, ściął parę gałęzi po czym wylądował na skarpie. Po chwili rozpędzony Tomek wpadł na leżący motocykl Michała. Był to najbardziej dramatyczny moment dnia, ale mimo groźnie wyglądającego zdarzenia, dwaj zaprawieni w bojach chłopcy nie odnieśli jednak poważniejszych urazów. Uff! Obydwaj nie ukończyli wyścigu (a Pacyga nawet dwóch, bo wcześniej złapał kapcia) ale było co oglądać. Świetnie wypadli Darek Rapacz i walczący z nim Klaudiusz Górny. U „dziadków” też nie najgorzej.

Maro Jaskulski jakby chciał wyładować swoją złość za niezdobyte punkty na MP, teraz zgarnął komplet bez najmniejszego problemu. Na koniec wszyscy najmłodsi otrzymali prezenty, a dodatkowo pojawił się przy podium tort z okazji 10-lecia klubu. Kolejna beskidzka impreza sportowa u górali na „Przykcu” przeszła do historii. I choć nie wszystko było idealnie jeśli chodzi o reżim czasowy, to jednak można a nawet trzeba wybaczyć tę niedoskonałość. Cała otoczka wydarzenia usuwa w cień ewentualne minusiki. Od poniedziałku odliczamy więc dni do kolejnego spotkania w Osielcu. Do zobaczenia za rok!Więcej o wyścigach przeczytacie w relacji w kolejnym wydaniu magazynu X-cross.

fot.: Alek Skoczek