Listopad nad morzem? Why not, jeśli są to piaski w kultowym holenderskim kurorcie Scheveningen funkcjonującym od 1903 roku.
Pierwsze ściganie już o 9 rano, po plaży o szerokości kilkuset metrów zamkniętej z jednej strony falochronem, a z drugiej słynnym molo i diabelskim młynem (jak w Santa Monica) wysokim na 50 metrów. Ale nie dla nas rzeczone atrakcje, poziom naszej adrenaliny miał tym razem regulować Red Bull Knock Out!
Zaczęliśmy od wizyty w biurze prasowym zlokalizowanym w jednym z plażowych barów. W środku około trzydziestka akredytowanych dziennikarzy z całego świata, wśród nich znani także w Polsce Peter Schlueter i Wayne Orsler. Do dyspozycji mieliśmy szybkie wi-fi, ekspresy parzące wyśmienitą kawę, kanapki, gorący rosół, nieograniczony dostęp do puszek z Red Bullem oraz… kilka quadów z kierowcami, którzy w każdej chwili byli gotowi dostarczyć nas w dowolne miejsce na torze tworzącym pętlę o długości 4,9 kilometra, w najszerszych miejscach szerokim na 80 metrów.
Po drodze riderzy mieli do pokonania 19 zakrętów i 14 skoków, na usypanie których zużyto 80 tysięcy kubików piasku. Na trasie sporo niespodzianek, jak choćby absolutnie hardendurowy The Joker Loop (poprzeczne belki na podjeździe), w kwalifikacjach trzeba zaliczany dwa razy, a w finale cztery. Druga niespodzianka to X-Loop, który jeźdźcy zobaczyli po raz pierwszy dopiero podczas kwalifikacji. Zgodnie z harmonogramem, o godzinie ruszyli ławą zawodnicy w liczbie dokładnie tysiąca. Wśród nich pretendenci do podium i setki amatorów, dla których Red Bull Knock Out to fun i przygoda życia. Na starcie pojawił się też Polak Wojtek Czubaszek, który zajął co prawda 832 miejsce i do finału się nie zakwalifikował, ale po laury nie jechał, chciał się jedynie sprawdzić i dobrze zabawić.
Zabrakło natomiast Tadka Błażusiaka, którego kontuzjowany palec zaczął dawać się za bardzo we znaki. Taddy zrezygnował ze startu w Holandii, by w pełni sił wystartować w Krakowie w MŚ SuperEnduro. Szkoda, bo bardzo liczyliśmy na jego obecność, choćby jako widza. Czas mijał a nas coraz bardziej nurtowało pytanie, komu przypadnie w udziale ostateczne zwycięstwo: czy będzie to Bolt, czy Lettebichler, a może Garcia? Który z nich najlepiej wypadnie podczas finałowej jazdy? Czy wygra dobry strateg, czy kamikadze? O tym mieliśmy się przekonać o godz. 15.30., na którą zaplanowano przyjazd pierwszego zawodnika na metę. We wspomnianych wcześniej kwalifikacjach doszło do sensacji, której autorem był Australijczyk Robbie Maddison. Gość znakomicie poradził sobie podczas jazdy motocyklem po holenderskich kanałach kręcąc clip promujący Knock Out, jednak na plaży popełnił błąd, został zdyskwalifikowany i w finale nie pojechał, na co liczyło wielu jego fanów.
Natomiast panowie pretendenci do tytułu starali się zachować zimną krew, nie wychodzić przed szereg, uplasować się na bezpiecznej, ale nie wymagającej specjalnego wysiłku pozycji. I tak też się stało… Czy podobny plan będzie obowiązywał podczas finału? Na odpowiedź musieliśmy poczekać kilka godzin. Podczas przerwy kibice masowo spożywali Heinekena, przyglądając się m.in. popisom „dakarówki”, za sterami której zasiadł… Jeffrey Herlings. Tak jest, mistrz świata MXGP nie mógł odmówić sobie przyjemności przejazdu po plaży. Przypomnijmy, że dwa lata temu to on właśnie wygrał Knock Out. Ciekawe co by było, gdyby Jeffrey pojawił się na maszynie startowej?
Noooo, mógłby nieźle namieszać w ostatecznej klasyfikacji. Start 750 jeźdźców zrobił na wszystkich ogromne wrażenie, a potem dłuuuuga prosta wzdłuż linii brzegowej. Część jechała po suchym, część moczyła koła w zimnych wodach Morza Północnego. Mniej więcej po godzinie trasę zmieniono tak, aby zawodnicy mogli zaliczyć zgodnie z regulaminem ekstremalne Joker Loop, a po upływie kolejnych 30 minut X-Loop. No i wtedy zaczęły się „schody”, bo i zmęczenie coraz częściej dawało znać o sobie i motocykle także jechały „na limicie”. Przez dłuższy czas znakomicie dawali sobie radę Glen Coldenhoff (KTM) i Yentel Martens (Husqvarna), ale gdy pojawił się X-Loop wszystko się zmieniło. Prowadzenie objął bowiem Nathan Watson (KTM) zwycięzca wcześniejszych kwalifikacji, zdobywając 90-sekundową przewagę nad drugim Coldenhoffem.
Trzeci był Yentel Martens. Jednak walka o wszystko rozgorzała w okolicach drugiej dziesiątki, bo to tam właśnie rozpoczęła się bitwa o podium World Enduro Super Series. I w tym przypadku zadecydował przejazd przez X-Loop’a, z którym najlepiej poradził sobie Billy Bolt. Linię mety przekroczył na miejscu 12. i tyle wystarczyło, aby pokonać Lettebichlera (KTM), zdobyć tytuł Ultimate Enduro Champion 2018 i stać się posiadaczem bolidu KTM X-Bow (cena ok. 60 000 euro). Niemiec zajął drugie miejsce, trzeci był znakomicie jeżdżący w piachu Nathan Watson, który rzutem na taśmę pokonał Josepa Garcia. Piąte miejsce przypadło w udziale Tadkowi Błażusiakowi.
Więcej w styczniowym wydaniu X-cross
fot. Krzysztof Hipsz