Wielki świat, wielkie show i ściganie (MŚ Hard Enduro w Dąbrowie Górniczej)

W dniach 11-12 września napisano nowy rozdział w historii polskich wydarzeń sportowych. Na terenach nieużytków i hałd w Dąbrowie Górniczej Zakawiu, kilka tysięcy widzów zobaczyło i przeżyło niezwykłe widowisko, które będzie jeszcze długo pamiętane.

Mistrzostwa Świata Hard Enduro, czyli fantastyczna mieszanka motocyklowej akcji, ostrego ścigania, finezyjnej techniki, spalonych oktanów oraz twardej walki ze swymi słabościami. Esencja motocyklowego off roadu, podana w postaci dwudniowego, świetnego spektaklu, który wciągnął chyba wszystkich.

Dwa dni to kawał czasu. Weekend to dla wielu jedyna okazja do odpoczynku i relaksu, oraz tzw. świętego spokoju. Co więc skłoniło tak liczne masy widzów do przybycia na zakurzone nieużytki, dzikie łąki i pełne popiołu oraz kurzu hałdy? Ani tam czysto, ani cicho, ani ładnie. A ile razy w życiu trafia się okazja do obejrzenia w takim miejscu widowiska akcji w najwyższym światowym formacie? Ta przyszła do naszego kraju po raz pierwszy w postaci rundy Mistrzostw Świata w Hard Enduro, dyscyplinie dla techników jazdy w terenie i twardzieli w walce.

Dla ludzi kochających trening, wysiłek, hart ducha i ciała, oraz mających charakter. Mało tego! Dwóch Polaków jest w czołówce tych mistrzostw i mogło powalczyć nawet o podium. Było więc kogo dopingować! A gdy to wszystko umiejętnie zapakowano w pigułce o nazwie Super Enduro, i pokazano w samym centrum dużego miasta, okazało się, że widzowie (często nie znający kompletnie tej dyscypliny!) pokochali ten show!

Pokochali za wartką akcję, dynamikę i sprawność prowadzenia imprezy, za profesjonalną oprawę, i za coś jeszcze. Za DOSTĘPNOŚĆ. Bo cały ten wielki świat teamów fabrycznych, znanych nazwisk, znakomitości sportowych zjechał do serca Dąbrowy Górniczej. I nagle ci wszyscy ludzie zobaczyli z bardzo bliska coś, o czym często nie mieli żadnego pojęcia.

Fabryczne motocykle crossowe, wielonarodowy tłum kolorowych zawodników, i największe gwiazdy. Do każdej z nich mogli podejść, dostać autograf, zrobić sobie fotkę na pamiątkę tego niezwykłego spotkania. Ekipa Sherco (z Wade Youngiem) przeżyła istny stan oblężenia, a naszego Tadka Błażusiaka nieustannie otaczali kibice. Zwykły widz mógł tego wszystkiego dotknąć, poczuć ten świat, czego w wielu innych sportach nie ma, albo jest tylko za szybą.

Na dodatek dostał świetne widowisko, na które wstęp miał darmowy. I tak przez całe dwa dni, bo i na terenie toru MX w Zakawiu pojawiły się nigdy dotąd nie widziane tłumy. I te tłumy były obecne aż do samego końca imprezy, co najlepiej świadczy o faktycznym zainteresowaniu. Było ono bardzo widoczne przez cały czas, co najlepiej ilustruje usłyszana przeze mnie sytuacja z tymczasowego paddoku pod pięknie oświetlonym Pałacem Kultury Zagłębia.

Matka do małej córki: „Chodź kochanie, idziemy już do domu”. „Nie mamo, jeszcze nieee…. Mi się tu podoba!” Czyż trzeba lepszej reklamy dla Hard i Super Enduro? Okazało się, że jest to wydarzenie, które potrafi przyciągnąć młodzież, dzieci i całe rodziny. Podobało się WSZYSTKIM, bez względu na wiek, płeć i zainteresowania. Bo jak miało się nie podobać??? To było naprawdę COŚ! Coś czego jeszcze w kraju i na Śląsku nigdy nie mieliśmy.

Mieliśmy w Kleszczowie Megawatt, ale to była inna bajka, z daleka od miast, i bardzo rozległa. Natomiast Rumuni już kilka lat temu odkryli fenomen ulicznych wyścigów tego typu. Pytanie było jedno: czy ktoś u nas w końcu zrobi coś podobnego? Mógł to zrobić tylko ktoś, kto już ma sukcesy w swoim organizacyjnym CV, ma kontakty i przede wszystkim wizję oraz plan, i wie jak go zrealizować. Po wielkim sukcesie Mistrzostw Świata Super Enduro w Krakowie, gdy przez trzy lata z rzędu budowano renomę przy wyprzedanej do cna hali, i rosnącym zainteresowaniu osobą naszego mistrza Tadka Błażusiaka, przyszedł czas na test, czyli ubiegłoroczny Hero Challenge.

Tym razem wartością dodaną była ranga imprezy, czyli włączenie Hero Challenge do cyklu MŚ w Hard Enduro utworzonym przez WESS (World Enduro Super Series). Efekt? Znakomita impreza, tłumy kibiców, świetne recenzje zawodników, i… świetna promocja sportu motocyklowego. I to w kraju, który dopiero kształtuje kulturę motocyklową, i częściej napotyka raczej problemy przy organizacji mniejszych i większych imprez, niż wsparcie okolicy.

W kraju, gdzie motor – a zwłaszcza crossówka – nadal źle się kojarzy przeciętnym ludziom. A tu proszę: masa ludzi przewinęła się przez stoiska z motocyklami, quadami i pitbajkami. Jeden z dealerów małych motorków rozdał wszystkie ulotki reklamowe, a zainteresowanie ze strony rodziców i dzieciaków przeszło wszelkie oczekiwania. Powoli ale sukcesywnie społeczeństwo oswaja się z tym, że posiadanie i użytkowanie takich sprzętów to nie żadne wariactwo i niszczenie lasów czy pół, lecz normalna aktywność sportowa, taka jak inne.

Z wykorzystaniem takich obiektów jak ten w Zakawiu, gdzie jest kilka torów i masa miejsca do wyżycia się, spalenia kalorii, i nauki jazdy w terenie. Ok, dość zasłużonych pochwał – czas na czysty sport! W Dąbrowie Górniczej zabrakło Amerykanów i jednego brytyjskiego asa – Grahama Jarvisa. Praktycznie cała reszta była obecna i dała kawał koncertowej jazdy. Nie szkodzi że trasa była bardziej typu cross country z elementami Super Enduro (takie było zresztą założenie, z wykorzystaniem charakterystyki posiadanego terenu).

Dopisała świetna pogoda, a na dodatek bardzo liczni polscy jeźdźcy mieli dodatkową motywację, by wylać wiele potu i dać z siebie ile pary starczy. No mając taką publiczność… Sporo ponad 300 riderów stanęło do prologu, podzielonych na klasy. Najwięcej było hobbystów, wielu zaawansowanych (EXPERT), byli starsi (Masters), zjawiło się też kilka odważnych dziewczyn (3 Polki i zwycięska Słowenka).

I wreszcie elita czyli klasa PRO. Ta liczyła 51 zapisanych, ale ostatecznie wystartowało ich 41. Prolog składał się z dwóch krótkich i bardzo szybkich przejazdów, które były de facto rozgrzewką przed dalszymi etapami imprezy, i miały wyłonić 27 najlepszych, którzy z kolei mieli wziąć udział w wieczornych Super Enduro Szoł w centrum Dąbrowy. Ta część miała wyłonić kolejność na starcie w niedzielnych finałach, oraz podział na dwie grupy wg. czasów.

Najpierw najszybszy był Billy Bolt, ale drugi przejazd pokazał, że do ścisłego grona najlepszych w tej dziedzinie aspiruje i wchodzi młody, świetnie jeżdżący Dominik Olszowy. Wygrał on prolog w pełni zasłużenie. Kto wie czy to nie następca Tadka Błażusiaka, który zresztą sporo pomaga i podpowiada młodszemu koledze. Zatem po prologu za Olszowym mieliśmy Bolta (GBR), Younga (RPA) Lettenbichlera (aktualny mistrz) oraz dobrze u nas znanego i lubianego Brytyjczyka Walkera. Błażusiak był siódmy.

Około 9-ciu Polaków wystąpiło w wieczornym Superenduro. I tam się dopiero działo! Trasa ultra krótka, z przeszkodami, ciasną nitką i sztucznym oświetleniem, oraz tłumami kibiców po bokach. Miejsca mało, na błędy wcale, a walka zawzięta, nawet na łokcie i refleks. Startowali po trzech, a na końcu czterech. Ale tak naprawdę wobec tego co czekało wszystkich w niedzielę, wyniki nie były tutaj kluczowe. Wieczorne eliminacje do „pole position” wygrał Hiszpan Alfredo Gomez, przed Błażusiakiem i Lettenbichlerem.

Niedzielne finały rozpoczęła grupa wolniejsza, w której mieliśmy bardzo wielu polskich zawodników i…o wiele ciekawsze akcje na hałdzie. Wbrew pozorom dla kibica o wiele bardziej widowiskowe były fruwające motocykle, obłoki kurzu i akcje z użyciem liny, oraz tzw. „żywa wyciągarka” niż szybkie, i w zasadzie bezproblemowe śmignięcia na podjazdach jadącej potem elity. Dzięki pierwszej grupie kibice mieli znacznie więcej „uciechy” i pola do popisu w pomaganiu. I trzeba im oddać, że świetnie się sprawdzali w „ratowaniu” zawodników.

Wielu nie dawało rady na stromych podjazdach, wielu zaliczyło gleby i potknięcia, grzęzło w długiej alei głazów, potykało się na betonowych rurach. Najlepsze smaczki były jednak na tych podjazdach, a lina z hakiem co rusz fruwała w dół po kolejnego który „odpadł od ściany”. Ten los podzieliły i dziewczyny, bo dla nich nie było tu taryfy ulgowej. Efektowny lot maszyny Ewy Pikosz możecie zobaczyć na zdjęciu początkowym. Trasa dawała w kość, ale co wytrawniejsi dobrze sobie z nią radzili.

Dobry przejazd w wykonaniu Wojtka Adamczyka i paru innych nie jest jednak widoczny w tabeli, gdyż finalnie „sklejono” wyniki z dwóch grup z uwzględnieniem czasów, więc nie zawsze widać kto jak jechał. Za to kibice widzieli bardzo wiele, mimo że teren był naprawdę rozległy. Finalnie najlepsi okazali się w klasie EXPERT Kamil Narowski, przed Hubertem Żbikowskim i Brytyjczykiem Robertem Craystonem. W klasie EXPERT MASTERS pierwsza trójka to Piotr Arkit, Jacek Płonka i Przemek Kaczmarczyk.

Najlepszą z dziewczyn okazała się Słowenka Tjaśa Fifer (bardzo ładna jazda!) przed dobrze znaną Ewą Pikosz, i Darią Olesch. Natomiast w grupie Hobbystów triumfowali nasi sąsiedzi z południa. Wygrał Jozef Petrek przed Jakubem Krkośką (obaj Słowacja) i Czechem Matyasem Kubovym. U starszych Hobbystów triumfował Tadeusz Wąsiński, przed Adrianem Soćko i Tomaszem Lipą. A na deser podano wyścig finałowy z udziałem klasy PRO i kilkudziesięciu najlepszych z pozostałych grup wg. czasów.

W sumie 120 riderów tworzących ostatni akt dwudniowego widowiska. Start z lekka się opóźnił, bo zmieniono nieco ustawienie na starcie, i powstało lekkie zamieszanie, ale po chwili wszyscy na komendę podnieśli ręce do góry, po czym odpalono maszyny, i chmara najszybszych z pierwszym Alfredo Gomezem ruszyła do walki! Tłumy kibiców czekała teraz uczta emocji, bowiem bardzo mocno dopingować można było naszych najlepszych riderów.

Przede wszystkim Błażusiaka i Olszowego, który tor i ten teren dobrze zna. Jako że spory kawał trasy to był właśnie tor motocrossowy, więc Dominik mógł rozwinąć skrzydła i pokazać to co potrafi z motocrossu. A tam potrafił wiele. Początek był dla nas znakomity. Tadek w czołówce i za chwilę Dominik w czołówce, a potem prowadzenie brytyjskiej błyskawicy- Billy Bolta.

Tuż za nim ku hałdzie sunął Olszowy, co podniosło wszystkim skalę emocji, ale był też niestety smutny finał jazdy dla Tadka Błażusiaka, któremu odnowiła się kontuzja barku i musiał niestety zjechać z trasy. W sobotę pokazał jednak klasę, walcząc do wieczora o jak najlepsze miejsce. Tymczasem do gry o tron zwycięzcy włączył się Manuel Lettenbichler. Niemiec wyprzedził Dominika, choć w sekcji MX nasz młody zawodnik trzymał podobną szybkość.

Bolt nadal liderował, ale oto pojawił się kolejny kandydat do zwycięstwa. Wade Young jechał znakomicie, tempo miał coraz pewniejsze i lepsze. Wyprzedził Dominika, potem Lettenbichlera i w sekcji „leśnej” zdołał uporać się z rewelacyjnym Boltem. Od tego momentu nie było już nikogo, kto by mógł zagrozić prowadzeniu ridera z RPA. Mógł to zmienić tylko defekt lub jakaś mocna wpadka, ale nic takiego nie miało miejsca. Na trasie wszystko co najlepsze pokazywali też nasi kolejni jeźdźcy.

Najpierw drugim z naszych był Oskar Kaczmarczyk, potem wyżej przesunął się pewnie jadący Emil Juszczak (jakby nie było mistrz świata juniorów) a za nimi Grzesiek Kargul. Dalej znani i pamiętani z występów w MŚ Super Enduro w Krakowie Szymon Kuś, Dawid Babicz, Kacper Dudzic i Hubert Hyła. Klasę pokazywał Olszowy, który wykorzystywał wszystkie atuty jakie posiadał, i nie pozwolił pechowi nawet zbliżyć się do siebie.

Zaliczył chyba ze dwie gleby, troszkę stracił, ale jechał świetnie i trzymał cały czas znakomite 4. miejsce. Kolejność na czele się ustabilizowała, i choć Bolt próbował przyśpieszyć w środku dystansu, to Young trzymał fason lidera i nawet jeszcze potem przyśpieszył, nie pozostawiając żadnych złudzeń, kto tego dnia jest najszybszy. Po trzech godzinach tej wspaniałej, widowiskowej mordęgi wreszcie meta!

Zwycięski Wade Young z uśmiechem w duszy, drugi Billy Bolt z efektownym „zsiadem z siodła” i Manuel Lettenbichler z bardzo widowiskowym whipem przejechali metę. Nasz świetny Olszowy na czwartym miejscu, które…no właśnie, jest przecież jego NAJLEPSZYM W KARIERZE w tej extralidze światowej. Jest powód do radości, i choć Polaka zabrakło na podium, to Dominik odczuł wielkie wsparcie kibiców. Będzie z niego jeszcze niejedna pociecha!

Kolejni najlepsi Polacy to Juszczak (15-ty) i Kaczmarczyk (17-ty). Kibice zgotowali piękną oprawę nie tylko najlepszym, ale całej imprezie. Ich doping, zaangażowanie i zainteresowanie było dopełnieniem tego znakomitego, dwudniowego święta sportowego za które pięknie dziękujemy. I gratulujemy Agencji SportUp kolejnego sukcesu, bo to wydarzenie można rozpatrywać chyba tylko w takich kategoriach… Pół roku pracy, przygotowań i wysiłków przyniosło piękny plon. Oby to był początek czegoś dłuższego.

Dziękujemy wszystkim naszym zawodnikom za wysiłek, pot, ciężkie treningi i mega jakość. Bez Was ta sportowa uczta nie smakowała by tak znakomicie!

Tekst i foto: Alek Skoczek