Wielkie otwarcie sezonu – Biskupice

Dwustu sześćdziesięciu czterech miłośników cross country oraz dyscyplin pokrewnych (MX, enduro, ATV) dokonało spektakularnego otwarcia sezonu w Biskupicach k. Częstochowy. Na terenie „Juraparku”, ukrytej w lesie świetnej miejscówki odbyła się I runda IPONE Cross Country Series (poprzednio: Puchar Śląska i Opolszczyzny).

Wszystko sprzyjało temu otwarciu, przede wszystkim łaskawa aura, co skłoniło naprawdę wielu do przyjazdu i startu na trudnej, piaszczystej trasie. Widok dziesiątek motocykli, busów, przyczepek i quadów dowodził tylko jednego: oto ruszył nowy sezon!

Po zimie wielka ilość zawodników- zarówno tych z licencją jak i amatorów- chciała się pojawić w tym specyficznym miejscu i zmierzyć z pętlą o długości blisko 5 km. Dodajmy od razu: pętlą dającą bardzo mocno w kość zarówno kierowcom jak i ich maszynom. Grząski piach i wąski tor były na pewno atrakcyjne dla kibiców ale niejeden z riderów musiał przejść test hartu ducha i ciała, a przy okazji zobaczył jak przepracował zimę.

 Wielu przychyla się do opinii, że trasa biskupicka jest dla cross country prawdopodobnie najtrudniejsza w kraju . Po wyścigu, który okazał się surowym egzaminem niejeden twierdził, że „ma serdecznie dość, ale i tak nie żałuje”. Patrycja Komko, liderka i zwyciężczyni wśród pań powiedziała wprost, że Biskupice to prawdziwa Golgota i wiele się trzeba „wycierpieć”, aby zawody ukończyć. Na drugim biegunie była jednak niewątpliwa radość z faktu obecności na tak licznie obsadzonej, sympatycznej imprezie. Niedziela w Biskupicach stała pod znakiem wiosennej pogody (pierwszy termin imprezy wypadał w solidne mrozy więc został przełożony), sporej ilości słońca i całkiem przyzwoitej grupy kibiców jacy zebrali się w „kraterze”, gdzie tradycyjnie zlokalizowano start wyścigu.

Mieli wszędzie dostęp i mogli nasycić oczy jazdą tych co „dla zabawy” i tych co „po bandzie”. Sami riderzy tworzyli wielobarwną, różnorodną mieszankę. Tradycyjnie zjechała część elity krajowej, kadrowicze w CC, niektórzy endurowcy, ludzie uwielbiający śmigać na pełnym gazie między drzewami i skaczący w piachu. Przyjechał mistrz Strefy Południowej w motocrossie w MX1C, który wziął się teraz za cross country. Przybył też mistrz serii Top Amator Cup w MX, chcąc wreszcie „coś pojechać” i przepalić porządnie maszynę. Mimo, że dostał niezły wycisk wracał zadowolony, bo odczuwał ten sam rodzaj owego specyficznego zmęczenia, który daje tej masie zapaleńców kawał autentycznej radości z walki.

Walki z terenem jak i z samym sobą. I to jest sens i istota takich imprez- zebrać w jednym miejscu ludzi mających taką samą pasję, dać im kawał trudnego terenu do wyżycia, sprawdzenia swych umiejętności, wypocenia zbędnych kilogramów. Cieszy więc, że są takie miejsca jak „Jurapark Biskupice” i cieszy bardzo to, że pierwsza impreza okazała się tak udana. Chwała organizatorom i pomysłodawcom całej tej serii zawodów, bo znowu okazuje się, że kilku ludzi z energią i pomysłem jest w stanie przyciągnąć kolejnych kilkuset. I Wam kochani riderzy i dzielne, twarde riderki także dziękujemy: pięknie było Was wszystkich spotkać, oglądać w akcji i być z Wami! Na koniec kilka suchych danych: licznie zjawili się riderzy z beskidzkich klubów, a wśród nich niezawodny Sebastian Krywult, młody Kamil Szuta, ale i Tomek Gagat, szef agencji SPORT UP.

Sporą ekipę wystawiła Panda Racing, miejscowy „TRYB” też miał liczny batalion, podobnie jak ekipa „HAWI”. Przybyła cała południowa Polska ale i Centralną też było widać. Za to chłopaków z klubu z Ostródy (Mazury) to już niekoniecznie można było się spodziewać, a byli. W grupie HOBBY A startowało aż 87 uczestników. Potencjał i liczebność u amatorów nadal jest jak widać. I w tym miejscu wypadało by powiedzieć, że było pięknie, ładnie, miło i przyjemnie. Bo było! Tylko że na sam koniec usłyszeliśmy od organizatorów coś zgoła niespodziewanego. „Impreza się kończy a my niedługo znowu idziemy do sądu…”.  Jak się okazuje, znowu ktoś, kto robi coś dobrego i sensownego, musi zderzać się z polskim piekiełkiem, z czymś, co mąci ten wypracowany już przecież dobry wizerunek udanej imprezy. Wydawałoby się, że lokalizacja jest wręcz idealna do imprez off road, z daleka od zwartej zabudowy, schowana w niecce leśnej, wygłuszającej warkot silników.

O ile paintball jeszcze uchodzi, to już niektórym motocykle przeszkadzają. A przecież da się wiele rzeczy dogadać, o ile jest dobra wola i zrozumienie. Tak jak w Szwajcarii, gdzie ci bardziej ekosterylni chcieli zablokować organizację kolejnej rundy MŚ MXGP. Bo spaliny, bo hałas itd. Skoro już wiadomo, że jest co najmniej kilkudziesięciu ludzi uprawiających taki sport, a na zawody przyjeżdża ich dwustu i więcej, to czy jest sens im utrudniać życie lub przeganiać, zabraniać?

Okazuje się, że nawet z drogą dojazdową też jest problem. Organizatorzy mają przecież dojście do sprzętu ciężkiego, znają właścicieli różnych firm, więc dało by się niejedno wspólnymi siłami zdziałać i taką drogę utwardzić. Bo powrót z zawodów przypominał dodatkową konkurencję cross country, jazdę w błocie i w koleinach z duszą na ramieniu czy podwozie nie ugrzęźnie…. Ale nie, nie pozwolą im tej drogi polepszyć. Przecież nie brakuje w Polsce miast czy gmin, w których rozumieją, że lepiej akceptować istnienie pewnych grup i znaleźć dla nich miejsce a nawet jeszcze na tym coś zarobić, promując jednocześnie swoją miejscowość czy region. A przy okazji coś naprawić, wyremontować, zmienić na lepsze. Da się. Wymaga to jednak mądrego myślenia, oraz pozytywniejszego podejścia do ludzi.

Powiedzieć NIE i zabraniać jest bowiem najłatwiej i najprościej. Oby ktoś to w końcu zrozumiał, bo nie o to chodzi by wiecznie walczyć (z ludzką nieprzychylnością czy niekorzystnymi interpretacjami przepisów), lecz by budować i utrwalać to co pozytywne i nie marnować czyjegoś zbiorowego wysiłku. Szersza relacja z zawodów w najbliższym wydaniu naszego magazynu.

fot: Alek Skoczek, video: Paulina Rekik

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTysiące euro do zarobienia
Następny artykułHsu out