Włoska sauna w Ottobiano

Niemiłosierny upał, duchota, palące słońce, chmary komarów, pola ryżowe plus typowy prowincjonalny włoski „chaosik”. Uporać się z ok. 30.000 ludzi w jednym miejscu nie jest wcale proste. Natomiast w kwestii toru w Ottobiano oraz wydarzeń sportowych z weekendu same superlatywy.

Do największych plusów trzeba zaliczyć fantastycznych kibiców, kochających i uwielbiających swojego Cairolego, ale też wspierających jego następców. Do tego wyczekiwany powrót Gajsera i… wiara w kolejny włoski Glory Day. Który był!!! Trzy obrazki tego weekendu: triumfujący Cairoli, omdlały Herlings i uśmiechnięty gość specjalny – Malcolm Stewart.

Ale od początku. Brudno-złoty piach, przeflancowany tor, słońce od rana i atmosfera włoskiego pikniku wyścigowego. Najpierw na tor wysypały się chmary setek i ćwiartek, aby rywalizować o wejście do finału. Pierwsze przejazdy ruszyły już po 7:00 rano. Kilka dziesiątek młodych chłopaków pokazało gdzie obecnie jest Europa i jak jeździ czołówka, z której rekrutować się będą kolejni Seewerowie, Jonassowie czy Olsenowie. Walka o uczestnictwo w finale była zawzięta, każdy chciał się pokazać na niełatwym, piaszczystym torze. Rosnąca temperatura powietrza była adekwatnym odpowiednikiem rosnących emocji. Bo tam rzeczywiście było bardzo gorąco: w sercach, głowach i silnikach. Gdy już wyłoniono finalistów rundy EMX, przyszła pora na pierwsze wyścigi kwalifikacyjne MŚ. I tutaj mieliśmy pierwszą niespodziankę i zapowiedź tego, co miała przynieść niedziela. Oto w klasie MXGP błysnął znakomitą jazdą Litwin Arminas Jasikonis. Dawny kolega Wysockiego z ADAC poszedł naprawdę daleko do przodu i dzisiaj prezentuje bardzo dobrą formę pnąc się coraz wyżej w elicie światowej. Lubiący piachy Litwin dał prawdziwy popis, bo choć z początku najlepiej wystartował i jechał Max Nagl, to jednak potem tempo podyktował Arminas. Najpierw wyprzedził Gajsera, potem Nagla i gdy wydawało się, że oto kolejny rider w tym sezonie zaliczy swe pierwsze „pole position”, z tyłu nadjechał Cairoli. Po starcie był w okolicy 10. miejsca, ale u siebie na włoskiego cyborga nie ma rady i rywale musieliby chyba zatrudnić Terminatora, żeby mu zepsuć ciąg do wygranej.

W roku ubiegłym takim Terminatorem był Gajser, ale obecnie mamy sytuację zgoła odwrotną. Włoch na piachu jest również mistrzem, dlatego nie miał żadnych problemów z wygraną. Drugi w kwalifikacjach Jasikonis i tak zanotował swój najlepszy występ w karierze, ale był niepocieszony, bo wierzył w to, że może być najlepszy. Wiadomo było już jednak, że w niedzielę może być bardzo ciekawie, bo w czołówce znaleźli się też Max Anstie (trzeci!), Max Nagl i Tim Gajser. Anglik poczynił wielki krok naprzód, a na piachu chyba już zaczyna przypominać Anstiego z MX2. No dobra, ale gdzie Herlings??? Niestety miał problemy z kołem i musiał zjechać do pit lane. Tak więc początek niezbyt udany, ale to jeszcze bardziej rozpalało wyobraźnię, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie wątpił, że Holender dopiero pokaże swoje.

Z kolei w MX2 najlepszym kwalifikantem okazał się niespodziewanie amerykański jedynak Covington. Wygrał ten wyścig prowadząc od startu do mety niezagrożony. Za nim bez większych sensacji Jonass i Olsen, ale dalej już było ciekawie, gdyż pewien Brytyjczyk, niejaki Ben Watson (#919) objawił jako czwarty. Niezbyt powiodło się Seewerowi, który brał udział w małym karambolu po starcie i z okolicy 24. miejsca dociągnął do 6. Jako pierwsi finałowe wyścigi rozpoczęli uczestnicy EMX300. Tu rządzili i dzielili dwaj Brytyjczycy – Dunn i Anderson. Trzeci był drugi z faworytów Mike Kras. Potem nastał czas dla „setkarzy”, w którym mieliśmy całą plejadę młodocianych gwiazd MX. Tu jedna uwaga, właśnie w EMX125 wystartował jedyny nasz rider Alex Banaszak. Nie był to zbyt udany występ, bo prócz niepowodzenia w kwalifikacjach doszły jeszcze problemy techniczne z motocyklem, ale trzeba przyznać, że w ogóle fakt pojawienia się kogokolwiek z Polski w tej kuźni europejskiej elity to jakiś promyk nadziei. Sam Alex powiedział wprost, że przyjechał zbierać doświadczenie.

I to jest na plus, bo gdzie ma się je zdobywać, jeśli nie na tego typu imprezach??? Pięknie się patrzyło, jak niedawny mistrz klasy 85cm Rene Hofer już w debiutanckim sezonie plasuje się regularnie w pierwszej 10-tce. Widać postęp, oj widać. Główni aktorzy tego spektaklu, czyli znakomity Włoch Facchetti i duńska rakieta Mikkel Haarup (zwycięzca) dali prawdziwy show jazdy na maksymalnych obrotach. No i w końcu ostatnie danie soboty, czyli ME ćwiartek. Tu liczyły się same włoskie nazwiska, z faworytami Morganem Lesiardo i Simonem Furlottim na czele. Ci dwaj obecnie są głównymi rozgrywającymi, zaś poziom jaki prezentują każe już chylić czoła. Zwłaszcza Lesiardo, z przeciętnego jeszcze rok temu w GP Niemiec ridera, teraz wyrósł na giganta tej klasy. Warto też odnotować powrót świetnego Fina Sihvonena, ale po odniesionej na ADAC kontuzji barku jeszcze nie jechał tak jak potrafi najlepiej. Efektem wyścigu pierwszego było kompletnie włoskie podium (Lesiardo, Lapucci, Furlotti). Cairoli ma już chyba przyszłych następców, czyli Włosi mogą być spokojni. Niedziela rozpoczęła się od finałowego starcia właścicieli wielkich dyfuzorów w trzysetach. W rolach głównych znowu Brytyjczycy. Na pudle EMX300 Dunn, Anderson (GBR) i Kras (NED).

Potem na arenę wjechały setki. I zaczęła się rzeź. Katowane w piachu maszyny, coraz bardziej dziurawy i garbaty tor, coraz trudniejsze tory jazdy i… kolejne gleby. Meuwissenowi wybuchł silnik, Facchetti prowadził ale upadł, po czym na czoło wyszedł silniejszy fizycznie Haarup i tak już pozostało do mety. Jednak Włosi mieli pierwszego swojego ridera na podium (Facchetti był drugi) i to był sygnał, że nadciąga feta. Bo gdy na maszynę wjechali finaliści EMX250 było jasne, że o zwycięstwo mogą i muszą powalczyć tylko Włosi. Tak też było i na metę najszybciej przyjechał Furlotti przed Lesiardem i nareszcie jakimś nie-Włochem, którym był Hiszpan Fernandez. Wyścig był nie tylko znakomitą ucztą dla oczu, ale i obfitował w gleby i awarie. Niestety, w akcji były dwukrotnie nosze… Piachy dawały popalić wszystkim.

W MX2 mieliśmy nie tylko znakomity pokaz klasowej jazdy, ale i dodatkowy powód do radości, bo oto nasz sobotni rozmówca Jeremy Seewer (wywiad z zawodnikiem w sierpniowym X-cross) w końcu wyrwał wygraną dla siebie. Zanim do tego doszło, najpierw tradycyjnie przy starcie „poszalał” sobie Jorge Prado (holeshot), za nim ciągnął tajwański Niemiec, czyli Brian Hsu, a potem nieoczekiwanie na czele znalazł się Bogers. Na starcie groźnie wyglądający upadek miał Watson, ale o dziwo pozbierał się i pojechał. Lichy start kosztował słono Jonassa, bo nie umiał dojść uciekających mu rywali. Od piątego kółka na czele był już Seewer i ten stan rzeczy nie uległ zmianie. Szwajcar triumfował w ładnym stylu a obserwujący jego wyczyny cały klan Evertsów (3 pokolenia!) zacierał ręce z radości. Kolejni na mecie to Paturel, Lieber i Covington. Nie poszło i Jonassowi i Olsenowi.

Najwięksi pechowcy? Hsu, Sanayei i Rubini, którzy nie ukończyli zawodów. Druga bitwa MX2 to odwrócenie ról, bo tym razem pełny odwet wziął sobie Jonass. Prowadził od startu aż do mety. Ale za nim jechał Seewer a za Seewerem niespodzianka… Bas Vaessen – świeżak ze stajni Evertsa. Lepszym ścigantem od młodego Holendra okazał się jednak Covington. Po drodze doszło do kilku gleb, a dający się naprawdę wszystkim we znaki upał powodował osłabnięcia i braki w koncentracji. Najwyższą cenę zapłacił za upadek Sanayei, ale team Kawasaki BUD Racing miał tego dnia więcej strat w ludziach. Ostatecznie wygrał Jonass przed Seewerem i Covingtonem oraz Vaessenem (najlepszy jego wynik w MŚ!), ale to Szwajcar zabrał do domu statuetkę zwycięzcy Grand Prix, co jest kolejnym dowodem na rosnącą siłę ekipy SUZUKI. Tym bardziej, że „żółci” byli w Ottobiano tylko dwaj, gdyż Pichon i Lawrence po urazach na ADAC musieli pauzować.

Podczas wyścigów MXGP w powietrzu zawisła straszna parówa. Rano burza i totalnie ciemne niebo, potem niemiłosierny zaduch i istna sauna, na koniec dnia znowu upał. Na sycylijskiej maszynie TC222 nie robiło to żadnego wrażenia, ale inni przechodzili ciężkie chwile. Najbardziej wyczekiwano co pokaże Gajser. Jego obóz był pełen zapału i wiary, ale widać było, że jest presja sytuacji. A ta nie jest za dobra dla HRC Honda, bo obaj jej główni riderzy (Tim i Bobryshev) dopiero wracają do pełnej dyspozycji, podczas gdy rywale suną na pełnym gazie. Potwierdził to pierwszy wyścig, gdy Cairoli zgarnął start, a Herlings jechał za nim jak cień. Potem jednak Włoch odjechał w siną dal ku radości tysięcy swych fanów. Gajser dobrze rozpoczął, ale im bliżej było końca, tym rywale byli szybsi. Pierwsza trójka cały wyścig dojechała bez zmian (1.Cairoli, 2. Herlings, 3.Paulin), ale czwarty Gajser najpierw oddał miejsce Romainovi Febvre, zaś na dwa kółka przed końcem popełnił błąd i wylądował dopiero na 10. miejscu na mecie. Świetnie wypadli jeźdźcy Husqvarny (3.Paulin, 5.Anstie, 7.Nagl). Natomiast bardzo pechowo skończył rewelacyjny Jasikonis, bo nie dojechał do mety.

Cairoli triumfował z wielką przewagą. Trybuny ogarnęła włoska gorączka podsycana jeszcze przez superspikera. Ostatnia jazda dnia i… na linii holeshota niemal w tym samym ułamku sekundy kto? Cairoli i Jasikonis! A na szarym końcu leżał kto? Butron i… Gajser. Dramatyczny początek dla Słoweńca! Pierwsze okrążenie należało jednak do Litwina i to było nareszcie coś! Jednak to jeszcze nie jest jego czas i wkrótce musiał uznać wyższość wytrawnych mistrzów: Cairolego i Herlingsa. Ale to, co ci dwaj wkrótce potem pokazali, zasługuje na miano majstersztyku dnia. Oto na piątym kółku Holender zaatakował i wyprzedził Włocha. Emocje sięgały zenitu, bo dwaj mistrzowie świata jechali koncertowo. Na jedenastym kółku Tony zrewanżował się Jeffrey’owi, ale trzeba przyznać, że panowie mimo jazdy na styk wyprzedzali się dość elegancko, bo na wolniejszych wirażach. Tymczasem z tyłu znakomicie jechał Anstie i po raz kolejny udowodnił, że jak jedzie w swoim żywiole, to niewielu z nim wygra. Przebił się aż na trzecie miejsce i… oznaczało to ni mniej ni więcej, jak tylko jego PIERWSZE PODIUM w klasie MXGP! Swoje najlepsze, czyli piąte miejsce wywalczył Jasikonis. Cairoli był tak uradowany kolejną, wspaniałą wiktorią na włoskiej ziemi, że zrobił sobie jeszcze mini rundkę honorową poza torem. Mało kto zauważył, co w tym czasie działo się z Herlingsem. Ten po minięciu mety rzucił motocykl i padł na ziemię omdlały, aż musiano go polewać wodą. Tak wielki był to wysiłek. W tabeli coraz większą przewagę ma Cairoli a Gajser chyba już zrozumiał, że losy tytułu wydają się być przesądzone…

Na koniec jeszcze dwie refleksje… Po pierwsze wielka szkoda, że zabrakło naszych najlepszych riderów. Wszyscy mają swoje problemy, ale jeżeli nie będziemy obecni tam, gdzie wykuwa się jakość i szybkość, nie bardzo damy sobie szansę na zapowiadane „gonienie Europy”. Po drugie… Legendarny i znany tor w Maggiora odchodzi do lamusa. Kontrowersyjna i zawiła polityka po raz kolejny okazała się silniejsza od sportu. Ale Włosi motocross traktują serio, a żywa legenda Cairolego i jego osobiste zaangażowanie procentują. Oto w słynnym kompleksie F1 w Imola powstaje już super „wypasiony” tor klasy światowej, na którym w przyszłym sezonie odbędzie się runda MŚ. To jest to!

Fot.: Alek Skoczek