Xtreme Day w upale, błocie i zdradliwym piachu, ale trening czyni mistrza

Buczek, nazwa klucz. Klucz do imprezy z najwyższej półki. Wprawdzie w tym roku w pobliskim zagłębiu truskawkowym plony nie są najlepsze, ale za to na buczkowych torach motorsport wręcz kwitnie.

Co prawda obłożony anatemą przez PZM miejscowy Gminny Klub Motorowy jako organizator ciągle dostaje maile z pogróżkami od rzeczonej instytucji, na szczęście robi swoje. I ma na to argumenty.

Z tym większą ciekawością wybraliśmy się w minioną niedzielę na Xtreme Day, czyli trening z pomiarem czasu i upominkami dla najszybszych. Bo kto im tego zabroni. Sobotnia ulewa w okolicach Warszawy, gdzie ma swoją siedzibę X-cross, wyglądała jakby ktoś wylewał z nieba z setek wiader wodę. Na szczęście wykonany telefon do szefa imprezy Andrzeja Andrzejaka nas uspokoił: „Pijemy piwko, tory przygotowane, przyjeżdżajcie. Na niedzielę spodziewany jest upał”. I tak rzeczywiście było.

Bogu dzięki wszędzie dookoła był las i tam właśnie znaleźli schronienie uczestnicy Xtreme. Bo na trasie warunki panowały zupełnie inne. Na miejscu zjawiliśmy się po ósmej, gdy do treningu szykowali się quadowcy. Co prawda sprzęty te na ogół nie pojawiają się w Buczku, gdzie króluje superenduro, MX i CC, tym razem jednak zrobiono wyjątek. Quadowiec też człowiek i tak jak motocyklista pozbawiony możliwości jeżdżenia – usycha. A do tego przecież nie można było dopuścić.

No więc z samego rana pomknęły po torze kidsy duże i małe (mieliśmy nawet 6-latkę), a na zakończenie imprezy skonfrontowali swoje umiejętności quadowcy starsi. W tym miejscu mała dygresja… Od samego początku zawodnikom towarzyszyła ekipa ratowników oraz druhowie z pobliskiego OSP, na szczęście nie niemil specjalnie nic do roboty. Drugi rzut to motocykliści. Trasa obejmowała część toru superenduro, tor motocrossowy i CC.

Warunki ciężkie, bo żar już lał się z nieba, trasa trudna, zróżnicowana: piach, błoto i mega kałuża w miejscu, gdzie zawsze startują zawodnicy do SE. Niektórzy „sposobem”, powoli, tuż przy skarpie, inni środkiem z fontanną wody. I to się ludziom baaardzo podobało. A potem 60 minut ciężkiej harówy, z której wszyscy wyszli bez szwanku. Jesteśmy pełni podziwu zwłaszcza dla dziewczyn.

Weronika Ludwisiak, Ewelina Suszyńska i Agnieszka Frączkowska co prawda wytrzymały mniej okrążeń niż juniorzy (chłopaki przejechali ich 8), ale za to Natalia Krakowska (druga w Pucharze Polski SE ) nie dość, że zaliczyła ich tyle ile jej koledzy, to jeszcze objechała kilku z nich (najszybszym okazał się Kuba Ludwisiak).

Wszyscy otrzymali upominki i pamiątkowe postumenciki z gwiazdą. Wręczane były na „pudle”, jakiego próżno szukać gdziekolwiek. Wyrzeźbione z ogromnego kloca drewna ważącego 5 ton jest przepiękne, oryginalne i niewątpliwie zdjęcie na takim podium będzie wspaniałą pamiątką. Nic dziwnego, że pozowali na nim nie tylko zwycięzcy. Druga grupa jeźdźców to amatorzy, licencja i mastersi. Wśród tych pierwszych najszybszym okazał się ponownie Kuba Ludwisiak, w drugiej Krystian Nowacki, a w trzeciej Tomasz Mikołajczyk.

Im słońce już tak nie przeszkadzało, czasem nawet powiał lekki wietrzyk, ale za to temperatura poszła w górę na maksa. Zatem i przed nimi kapelusze z głów i szacun, że wytrzymali do końca. Kolejna impreza, na której byliśmy, przygotowana wyłącznie z potrzeby serca, bez niczyjego błogosławieństwa (no może jedynie księdza z pobliskiej parafii).

W pełni zabezpieczona, sprawnie zorganizowana, zgodnie z harmonogramem, bez protestów, dająca ogromną frajdę wszystkim uczestnikom cierpiącym na obniżający się poziom adrenaliny. Tym bardziej zastanawiające, że Buczek nie jest organizatorem którejś z rund Mistrzostw Polski SE. Kara za winy nie popełnione?

fot. Krzysztof Hipsz