Żelazny Ostrowiec

Unikatowy, pomarańczowo-rdzawy piach, prawdziwie solidne emocje, sprawna organizacja i znakomite podejście organizatora plus jego sprawdzona ekipa. To są właśnie wyróżniki zawodów Strefy Południowej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Nie inaczej było i tym razem. Dlatego ponownie z uśmiechem na twarzy zjawiliśmy się na torze klubu „Endurorana” u Tomka Kosiaka i jego ekipy.

Tor przygotowany elegancko, ponownie naprawdę dobra jak na Południe frekwencja (137 maszyn), wielki apetyt na ściganie u zawodników i znakomita pogoda, choć aż za ciepło jak na ten czas. Po ubiegłym roku, gdy do Ostrowca zjechało się wyjątkowo sporo motocrossowego narodu i na torze zrobiło się wręcz tłoczno, organizator trochę obawiał się o kolizje i liczbę poważniejszych gleb. Tym razem jednak było zgoła inaczej i tylko 1 zawodnik trafił do szpitala z poważniejszym urazem.

Tor ostrowiecki słynie z tego, że jest na nim „im dalej tym trudniej”, ale trzeba przyznać, że otwarcie sezonu strefy przebiegło wyjątkowo spokojnie. Więcej było defektów i „buntu maszyn” niż samych konkretnych gleb. Co absolutnie nie znaczy, że w wyścigach było grzecznie i spokojnie. Sporo riderów postawiło na rozwój i postanowiło jeszcze bardziej przyłożyć się do jazdy. Owocem tego jak i również „głodu po zimie” był naprawdę dobry poziom sportowy i zawody te musiały się podobać.

Dawid Dudarewicz

Nawet mimo sporej dawki kurzu, który w trudniej dostępnym „dole” toru dawał znać o sobie i był dodatkowo potęgowany przez lekki wietrzyk. Paradoksalnie, ale największym „mankamentem” tej imprezy okazała się chyba (wg. kilku opinii) jej… szybkość przeprowadzenia. Autentycznie! Jak się zaczęło, to poleciało jak po sznurku, na czeski sposób i ani się człowiek obejrzał, a tu już koniec. Gdy jedni kończyli jazdę, następni już czekali za maszyną. Sędzia Ryszard Misiarz pilnował porządku, czasami w swoim stylu kogoś pogonił z maszyny. Było miło i sympatycznie, bez napinania się, bez komplikowania planu imprezy. Nawet spiker- choć był inny, gdyż w zastępstwie za znaną wszystkim Renatę Piętek- spisał się dobrze.

Kilka krótkich przerw na poprawki na torze i dwukrotne nawodnienie, żeby jadącym było lepiej. Wszystko zgrabnie, w przewidzianym czasie, bez niepotrzebnych obsuw. Czy to jednak może dziwić, skoro Tomek Kosiak wypracował swój model imprezy a jego brat przyjeżdża na obserwację najważniejszych czeskich mistrzostw, by widzieć jak się robi u innych dobre zawody? Owszem, pokurzyło się na dole, wszyscy widzieli. Ale podejście do problemu zgoła inne niż u co poniektórych. Pomogła straż, polano tor gdzie się dało, w rozsądny sposób. Nikt nikomu nie powiedział „jak nie pasuje to do domu”. Zero arogancji, zero nerwów i pretensji, zero lekceważenia zawodników. Pełna kultura i poziom. Brawo! Tak się to powinno odbywać.

Seremet vs Zych

To teraz co nieco o wyścigach i najważniejszych aktorach. Niektórzy kombinowali, kto też może się pojawić na tych zawodach. Wiadome było, że Chojna zgarnie większość ilościową a Lidzbark jakościową w polskim MX. Czołówka pojechała właśnie tam. Przynajmniej ta bardziej krajowa, bo część międzynarodowa jest za granicą. Ale do Ostrowca przyjechało paru niezłych aktorów z konkretniejszym dorobkiem. Największą uwagę skupili trzej główni rozgrywający: Karol Kruszyński (OPEN), Tomasz Zych (Masters) i… spora niespodzianka, wymieniana i podkreślana przez wielu obserwatorów- powracający do solidnej jazdy po „niebycie”- Krzysztof Urban. Człowiek, którego „nie było” (u nas), rider, który udzielał się długo na torach czeskich, tam startując. Jak już jednaki wrócił, to z niezłym spektaklem. Owszem, sam narzekał, że jeździ jeszcze trochę chaotycznie, że jeszcze nie poukładał wszystkiego co umie. Ale chyba chcielibyśmy więcej takich „chaotycznych” riderów, bo widowisko przecież wtedy jest jeszcze lepsze, a widzom szybciej grzeją się serca. Takie powroty do ścigania i pasji, z przełożeniem na szybkość i dobrą rywalizację muszą się podobać widzom.

Krzysiek zdominował klasę MX1C, gdzie po przejściu ubiegłorocznego mistrza- Marcina Wesołowskiego- zrobiło się luźniej i ciekawe kto przejmie schedę po Marcinie. Z kolei Tomek Zych to postać o tyle ciekawa, co nietypowa. Gdy wchodził na podium ludzie myśleli, że wchodzi ktoś w zastępstwie. Zakapturzony, brodaty „mnich” po cywilnemu, w niczym nie przypominał bowiem wyjadacza pomykającego po torze jak ekspres. Gdy jednak przyjrzeć się „kartotece” owego mnicha, okaże się, że to prawdziwy specjalista i weteran torów. Dobry, wieloletni endurowiec, sąsiad Błażusiaka i twardy góral z Nowego Targu niejedną przeszkodę pokonał i z niejednego pieca crossowego chleb jadał. Ten gość ma swoje poglądy, wybiera sobie zawody i tory na których chce startować. Mimo upływu lat z jakości raczej niewiele mu ubyło. Stąd też zasłużona i zdecydowana wygrana w klasie Masters, mimo ostrej szarży rywali, zwłaszcza Andrzeja Seremeta z AMK Grodków. Jakby tego było mało, „mnich” Zych wystartował jeszcze w klasie… OPEN. A co sobie będzie żałował? Przybył na metę ósmy i chyba zadowolony że wszystkie mięśnie pracują. No i gość z Północy-Karol Kruszyński. Nowy podopieczny Łukasza Wysockiego wchodzi na coraz wyższe obroty. Problemy zdrowotne chyba udało się opanować i Karol, choć jak sam mówi-do optymalnej formy jeszcze sporo brakuje- to w Ostrowcu był dominatorem i nikt nie zbliżył się do jego wyników. Najlepszy na czasówce, najlepszy czas okrążenia i dublet w OPEN. Oto plon Karola. Jego jazda musiała się podobać, choć jeden start zgarnął mu sprzed nosa Mateusz Kołodziejski sprytnym wejściem po ostrej wewnętrznej. Ale poza tym, wszystko należało do Karola. Oby dalej było jeszcze lepiej.

Rapacz vs papierz

Kolejnym dość niespodziewanym gościem, był debiutujący na ostrowieckim torze, ale dobrze znany na Południu wytrawny jeździec- Dominik Olszowy. Ten z kolei przerzucił się na enduro i hard enduro. Obecnie interesują go bardziej Red Bull Megawatt i… Erzberg Rodeo niż MX. Przed takimi wyzwaniami startuje w ramach przetarcia i szlifowania formy w MX. Wprawdzie drugi wyścig nie przebiegł po jego myśli (zczepka z Kubą Gutowskim na podjeździe skutkowała glebą), ale był to i tak trening, a nie jazda po wyniki. Cieszy jednak to, że taki rider przybył. Cieszy też powrót do regularnego (miejmy nadzieję) ścigania dawnego lidera klasy Junior, Karola Sado. Po rozmaitych perypetiach okazało się, że „stara miłość nie rdzewieje” i Karol- obecnie na Suzuki- znowu ściga się z najlepszymi. Wrócił też na tor po kontuzji bardzo utytułowany Janusz Śpiewok (Masters), żywa historia polskiego MX.  Wśród młodszych klas miło było przyglądać się pojedynkom Juranda Kuśmierczyka (Automobilklub Gorzowski) z równorzędnym rywalem- Kamilem Maślanką. Chłopcy podzielili się wygranymi wyścigami a za całość puchar odebrał Maślanka. Podopieczny Łukasza Wysockiego uczynił znowu wyraźny krok naprzód.

Warto też zauważyć, że powoli ale sukcesywnie rośnie nam młode pokolenie nowych riderów. Często to tatusiowie pozarażali swe pociechy tą pasją i szkolą, uczą i pilnują jazdy swych „uczniów”. W klasie 65cm wystartowało aż 12 maluchów, którzy zostawili klocki, piaskownice, żołnierzyki i rysunki oraz kreskówki z TV, żeby spędzić niedzielę na ściganiu się. Uczenie dzieci od młodych lat aktywności na świeżym powietrzu i dbania o ruch zawsze przynosi dobre rezultaty, niekoniecznie tylko te w tabeli. W tej klasie górował nad wszystkimi przybyły świeżo ze Strefy Zachodniej Filip Seniuk, przed uniwersalnym jeźdźcem enduro i MX- Sewerynem Gazdą i Wiktorem Płodzikiem. Nie zabrakło też młodych panien lub żon, które bez jazdy na torze nie wyobrażają sobie obecnie życia. Na starcie stanęło 8 amazonek a tą najlepszą tradycyjnie już została Wanessa Rapacz. Pojawiła się też nieco nowsza na tej strefie postać- Wika Wicińska. Sporo działo się w MX2C, gdzie brylował i to jakże zdecydowanie – Dawid Dudarewicz.

W tej klasie też może być sporo nowego, bo wycofał się póki co z rywalizacji Dawid Obiegło, ale za to wrócił „Kita”- wymiatacz, czyli Grzegorz Dróżdż. Jeżeli Dudarewicz pojedzie cały sezon (a taki jest plan), to będziemy być może świadkami pasjonujących pojedynków. Za to w klasie Junior raczej nie grozi nam taka sytuacja, bo tu dominował, dominuje i dominować raczej będzie jeden zawodnik. Dariusz Rapacz. Chociaż próbował go ugryźć Arek Pryk a i Klaudiusz Górny czyha na każdy błąd Darka. Ten jednak rzadko błędy popełnia i nie daje sobie odebrać prymatu na strefie. Widok mknącego na „secinie” Darka, który był szybszy od niejednego ridera w grupie OPEN też swoje mówi. Podsumowując, w Ostrowcu było sielsko, swojsko i jak to na strefie- rodzinnie. Bardzo udana, chwalona za organizację i sprawność impreza, w dodatku bezpiecznie przebiegająca. A już w najbliższą niedzielę kolejna! Strefa Centralna po raz pierwszy pojedzie właśnie w Ostrowcu. Więcej o przebiegu wyścigów przeczytacie w kolejnym wydaniu naszego magazynu. Partnerem i to bardzo udanie, regularnie wspierającym te zawody, była firma Penrite.

fot: Alek Skoczek