Spotkanie z legendą (Ricky Carmichael), pechowe kwalifikacje Polaków, kolejny dramat Niemców, wspaniały pojedynek australijsko-amerykański, dominacja Herlingsa i…wygrany dla nas Finał C na sam koniec dnia.
Sobotnie przedpołudnie stało pod znakiem przelotnych ale solidnych opadów deszczu, oraz jeszcze bardziej solidnych spotkań w tym niesamowicie barwnym, międzynarodowym towarzystwie. Najbardziej rozchwytywaną osobą był oczywiście Ricky Carmichael. Dzięki uprzejmości Monster Energy mieliśmy możliwość niemal półgodzinnego indagowania legendy w kilkuosobowym gronie dziennikarzy z sąsiednich krajów.
Ricky jest nie tylko „wygadany”, ale przede wszystkim znakomicie przygotowany mentalnie do takich rozmów. Na luzie i opanowany, ze spokojem w głosie wyjaśniał różnice pomiędzy dzisiejszym a dawniejszym motocrossem, jakie jego zdaniem są najistotniejsze, kogo najbardziej ceni z riderów i za co. Było sporo analiz, wspomnień, porównań. Jednak ostatnia odpowiedź nieco nas zaskoczyła.
Pytany o spodziewane podium na MXoN nie wymienił na nim …Amerykanów! Realizm zamiast typowego amerykańskiego patriotyzmu? Jak najbardziej- Ricky jest realistą do szpiku kości i umie przekonywująco wyjaśnić swoje opinie. Jako zwycięzców wskazał UWAGA: Holendrów! Czy to pokłosie wydarzenia, które „wstrząsnęło Ameryką”, czyli podwójnego zwycięstwa Herlingsa na finale mistrzostw USA? Prawdopodobnie tak, choć swoje dołożył i sam Holender mając znakomitą końcówkę sezonu, a wcześniej wygrywając również Grand Prix USA.
Życie szybko pokazało trafność przewidywań amerykańskiego mistrza, bowiem Holendrzy przycisnęli na torze samych Francuzów, a prócz definitywnego zwycięstwa Jeffreya Herlingsa nad Romainem Febvre świetnie pojechał Brian Bogers i w efekcie po pierwszym dniu w klasyfikacji narodów na czele są i Francuzi i…Holendrzy, z taką samą ilością punktów. To będzie bój! Bardzo dużą niespodzianką jest znakomita postawa Australijczyków z przebojowym Hunterem Lawrence, który okazał się liderem jakości i szybkości u „kangurów”.
Ten chłopak znakomicie wystartował i równie znakomicie jechał, ale gdy wydawało się, że jest już pozamiatane, do głosu doszedł ten najlepszy wśród teamu USA- Zach Osborne. Podwójny mistrz Ameryki pokazał, że jest i będzie niezawodnym punktem swej drużyny i w samej końcówce wyścigu dogonił młodą rewelację z Australii i wyprzedził! Emocji było co niemiara! Covingtonowi (i Seely’emu) póki co nie poszło rewelacyjnie i Team USA na razie zajmuje 4 miejsce (również zgodnie z założeniami Ricky Carmichaela…).
Ale najgłośniejszą wrzawę spowodowali oczywiście sami Brytyjczycy. Ci nie tylko mieli poparcie tysięcy fanów, ale przede wszystkim bardzo dobrze jechali- zwłaszcza Max Anstie i dość niespodziewanie „zmiennik” Shauna Simsona- Dean Wilson. W efekcie po sobotnich kwalifikacjach Team GB wylądował na wysokim 5. miejscu. Niedziela ma być mokra, ale to nie umniejsza oczywistej oczywistości, że będzie BARDZO GORĄCA! A na błotnistym i śliskim podłożu do głosu mogą dojść ci, którzy lubią „kąpiele błotne” i nic sobie nie robią z ciężkich warunków.
Z mniej miłych wiadomości odnośne soboty, to trzeba na pewno wymienić bardzo pechowego Maxa Nagla, który ponownie zamiast być główną siłą niemieckiej ekipy, stał się szybką i przedwczesną ofiarą toru. Po crashu na 4 okrążeniu i uszkodzeniu nadgarstka oraz kontuzji ręki najlepszy z Niemców zakończył swój udział w tej imprezie i postawił kolegów przed bardzo trudnym zadaniem… Nie można nie wspomnieć o pierwszym zwycięzcy indywidualnym w pierwszym wyścigu w Matterley. Tim Gajser tym razem i przyjechał na MXoN i pokazał klasę światową. Prowadząc cały wyścig wygrał go przed Paulinem i Cairolim.
My mieliśmy w tym pierwszym ściganiu dobry początek Tomka Wysockiego, ale chwilę później zamarło nam serce, gdy Tomek wolno zjeżdżał do depo a potem z toru, stając się pierwszą ofiarą tego dnia. Bardzo źle się zaczęło, ale dobrze się skończyło i piękne było to, że to sam Tomek „naprawił” nam i sobie wynik, wygrywając bez problemu Finał C. Przed Polakami dzisiejszy Finał B i walka o lepszy dorobek punktowy. Tor łatwy nie będzie, ale nikt nie obiecywał przecież pikniku zamiast ścigania i walki. Trzeba dać z siebie wszystko na największej i najwspanialszej imprezie roku! Do boju nasi!
fot.: Alek Skoczek