Szymon Staszkiewicz podczas ostatniej rundy Mistrzostw Polski MX w Człuchowie w klasie MX2 dwukrotnie był drugi, w MX Open pojechał tylko jeden wyścig zajmując także drugie miejsce.
Jakiś czas temu stwierdziłem, że moja rekonwalescencja dobiegła końca, więc pora na sprawdzenie się „w walce”. Termin ostatniej rundy w Gdańsku wydawał się być idealny. Niestety stało się to co się stało, finał MPMX nabrał przyspieszenia i miał odbyć się miesiąc wcześniej. Zastanawiałem się czy będę w stu procentach gotowy, aby pojechać do Człuchowa, decyzja jednak mogła być tylko jedna – jadę. Zaplanowałem start w MX2 i jeśli wszystko będzie dobrze pojadę też MX Open. Założenie było jedno: wynik był bez znaczenia, miałem sprawdzić jak działa mój kręgosłup, jaką mam kondycję, bez zbędnego ryzyka. Bo czym jest ryzyko przekonałem się pół roku temu i zapłaciłem za to wysoką cenę. Do wypadku doszło podczas treningu we Włoszech. Na tamtejszych torach niedolot jest znacznie bardziej groźny niż u nas. Żeby bezpiecznie wylądować trzeba jechać bardzo szybko, mieć opanowaną na maksa technikę, inaczej grozi ci bolesny upadek. No i na jednym skoku nie doleciałem, zabrakło mi może pół metra, w efekcie znowu uszkodziłem plecy w odcinku lędźwiowym. Musiałem pauzować przez 4 miesiące, tak naprawdę moja rehabilitacja się jeszcze nie skończyła, cały czas robię ćwiczenia profilaktyczne, żeby ból zbytnio mi nie dokuczał. Fakt, miałem chwile zwątpienia. Często zadawałem sobie pytanie po co to wszystko robię, po co się rehabilituję, jaki jest mój życiowy cel… Odpowiedź była jedna: chcę znowu jeździć, nadal się ścigać. I mimo pojawiających się czasami przeciwności chciałbym to robić jak najlepiej. Tym bardziej, że nadal mam wsparcie swoich sponsorów. Mało tego, dołączają kolejni. Jest jeszcze za wcześnie aby planować sezon 2023, ale na pewno wrócę w przyszłym roku „w pełnym wymiarze”. Moje pomarańczki (450 i 250) czekają. Na dzisiaj zadaniem numer jeden jest obrona pracy magisterskiej poświęconej social mediom.
fot. X-cross